Nie wiem jak postąpić ze Złotkiem.
Czy pozwolić jej żyć tak jak teraz, czy przyzwyczaić przymusem.
Łapaliśmy ją w domu na siatkę rybacką. Naprawdę straszny strach i panika.
Za pierwszym razem wsadziliśmy od razu do transporterka i tylko zastanawialiśmy się, jak wet sobie poradzi z szalejącym w środku kotem.
Jak pobierze krew na badania?
Poradził sobie używając klatki dociskowej i usypiacza.
Dziś wiem, że to było zupełnie niepotrzebne
Łapaliśmy ją drugi raz w celu aplikacji odrobaczacza.
Uznałam, że nawet jak będzie wierzgać, to te 10 sekund ją utrzymam.
Po 15 minutach udało się skutecznie zarzucić siatkę.
Trzymam kota, kot momentami płacze wniebogłosy, zlatuje się cała reszta, bo przecież mordują kota. Złotko nie wierzga, poddaje się pieszczotkom zauszkowym, rozplaszcza się, widać i czuć pod rękami, że sprawia jej to przyjemność.
Do momentu, póki nie zobaczy tego "dręczyciela". Wtedy znowu płacz i próba ucieczki. Kiedy tak przez chwilę zapłakała, to Fortuna przyszła i dała jej łapą po głowie. I Złotko się uspokoiło
Głaskałam ją z 10 minut, a potem wzięłam na ręce.
I co? Spokojny kot. Nie drapie, nie gryzie. Od czasu do czasu ma zryw ucieczkowy.
I naprawdę lubi pieszczoty.
No i nie obraziła się ani nie zaczęła później chować się po kątach.
I co tu z nią zrobić?
Fundować jej codziennie ten ogromny stres łapankowy ?