
Pacynka uśmiechnęła się na widok czarnego ogona znikającego w drzwiach biura komendanta straży miejskiej.
Wyjęła z szafy jesionkę, rękawiczki i owinąwszy szyje jedwabnym szalikiem wyszła z domu.
Płyta rynka pokryta była kolorowymi liśćmi, między którymi, jak kawałki potłuczonej niebieskiej filiżanki połyskiwały malutkie kałuże.
Z parku wymachując ogromnym bukietem liści wyszła Weronika
- Teraz już wiem dlaczego Złociejowo tak się nazywa ! – zawołała
Pacynka spojrzała na okna cukierni, gdzie panna Madzia zdążył już odsłonić żółte żaluzje.
- Nie wiem jak ty – zwróciła się do Weroniki – ale ja mam ochotę na filiżankę gorącej czekolady.
W cukierni pachniało świeżymi pączkami, które leżały w witrynce, polane lukrem wyglądały, jakby nocny przymrozek okrył je cieniutką warstwą lodu.
Panna Madzia postawiła na stoliku dwie malutkie filiżanki .
- Piękny bukiet – zauważyła.
Weronika pokiwała głową.
- Prawda ? To na grób nauczyciela. Babcia Tekla poprosiła, żebyśmy zrobili Molicy niespodziankę…
- Wszędzie cię szukam – powiedział Filip wchodząc do cukierni – a ty sobie popijasz czekoladę.
- Proszę bardzo – panna Madzie w okamgnieniu wyczarowała trzecią filiżankę i Filip usiadł obok siostry.
- To ja powinnam cię szukać – powiedziała z wyrzutem Weronika. – zostawiłeś mnie w parku i poleciałeś nie wiadomo gdzie.
Filip postawił na stole dwie woskowe świece. Były trochę nieforemne i miały krzywe knoty, ale patrzył na nie z nieskrywana dumą.
- Byłem po moje świece – powiedział. – Sam je zrobiłem – dodał spoglądając na Pacynkę.
- Hm – Pacynka wzięła ze stolika jedną z nich. – Jak na pierwszy raz, to całkiem, całkiem.
Filip zarumienił się, dokończył czekoladę i pociągnął siostrę za rękaw kurtki.
- Chodz, żeby nikt nas nie uprzedził.
- Wybiorę się z wami – oświadczyła Pacynka, zadzwoniła kolczykami i owinęła szyję szalikiem.
Przechodząc obok biura komendanta straży miejskiej pomachała ręką dużemu, grubemu, czarnemu kotu, który coś zawzięcie klarował słuchającemu posłusznie komendantowi.
- Batoniki marcepanowe – mówił kot, a komendant wszystko skrzętnie notował w swoim służbowym notesie. – Perfumy Indian Summer lub Blase. Wszelkie niepotrzebne drobiazgi, na które żadna praktyczne kobieta nie zwraca uwagi… Temat tabu – piątek, trzynastego.
- Dlaczego ? – zdziwił się komendant, ponieważ nigdy dotąd nie zauważył, aby tego dnia Pacynka spluwała przez lewe ramię , albo unikała swojego dużego, grubego kota, który ogólnie miał w zwyczaju zabiegać ludziom drogę. A jak wiadomo – kot Pacynki był czarny…
- Właśnie DLATEGO – odparł kot robiąc minę z gatunku naprawdę-nie-powiem-ani-słowa-więcej.
Komendant ciężko westchnął i podkreślił PIĄTEK, 13-go czerwonym flamastrem.
Tymczasem Weronika, Filip i Pacynka stanęli przy bramie cmentarza.
Już z daleka pachniało jedliną i chryzantemami, a na niektórych grobach jasnym płomieniem paliły się znicze..
Nieduży, brązowy cień niepostrzeżenie przemknął obok ich nóg i pobiegł w stronę parku.
Na grobie nauczyciela leżała złoto-brązowo- czerwona pierzynka liści, ale kamienna książka była z nich starannie oczyszczona.
A na niej , jedna obok drugiej leżały cztery tłuste, polne myszy.
Weronika pisnęła z niesmakiem, ale Filip bez mrugnięcia okiem ustawił obok swoje świece.
Pacynka wytarła chusteczką ceramiczny dzbanek i wstawiła do niego bukiet Weroniki.
- Myślę, że to by mu się spodobało – powiedziała.
- U nas to kwiaty stawiają. W doniczkach – powiedział ktoś za plecami Pacynki.
Dwoje dzieci ze Złejwsi patrzyło ze zdziwieniem na bukiet.
- Nie podoba się wam ? – zapytała Pacynka.
Dziewczynka pokręciła przecząco głową.
- Ładnie, ale nie po naszemu – wyjaśnił chłopiec. – my do Filipa…
-…i Weroniki – wtrąciła dziewczynka.
- Dynie my przynieśli.
W trawie, obok rodzeństwa leżały dwie piękne, złociste dynie.
- Ach, Halloween ? – zapytała Pacynka.
Chłopiec pogardliwie wzruszył ramionami.
- Jakie tam Halloween. Babka mówili, że na wsi zawsze takie strachy robili nawet jak nijakiego Halloweena nie było. Od boży dawności.
Pacynka uśmiechnęła się.
- A tutaj – powiedziała poważnie, jakby rozmawiała z dorosłymi – to się tylko bukiety z liści robi i przynosi na groby listy.
Chłopiec aż otworzył ze zdziwienia usta.
- Do nieboszczyków te listy ? – zapytał.
- A tak. – Pacynka zadzwoniła kocimi główkami. – Każdy pisze, co w ciągu roku zrobił, co mu się udało, a co nie.
Dziewczynka odruchowo chwyciła brata za rękaw.
- Ja to raz do Mikołaja pisałam. – powiedziała. – O sanki.
- I przyniósł ? – zapytała Weronika.
- We warsztacie zrobił – powiedział chłopiec. – I my przestali wierzyć.
- A ja wierzę – powiedziała przekornie Pacynka.
Chłopiec z niedowierzaniem przyjrzał się odchodzącej Pacynce. A potem pokręcił głową i splunął.
- Fajna, ale dziwna jakaś – powiedział.- Babka mówili, że wariaty są szkodliwe i nieszkodliwe. Ta widać nieszkodliwa, bo…
Nie dokończył, bo Filip rzucił się na niego zwinnie jak kot.
- Filip !Co robisz ! – zawołała Weronika i rzuciła się, aby rozdzielić chłopców tarzających się w liściach i okładających się pięściami, ale dziewczynka pociągnęła ją z rękaw.
- To są męskie sprawy – powiedziała. – Zresztą zaraz im przejdzie.
I poprowadził Weronikę w głąb cmentarza, gdzie ukryta wśród krzewów derenia stała wsparta na kolumnach budowla.
- Tu leżą Złociejowskie – powiedziała. – co ich ta biblioteka była.
Weronika spojrzała na opartego o kolumnę kamiennego anioła.
Anioł nie miał jednego skrzydła k spoglądał gdzieś przed siebie martwymi kamiennymi oczyma.
- Piękny …- wyszeptała Weronika.
- A ja się go boję – szepnęła dziewczynka i puściły się biegiem w stronę grobu nauczyciela.
Filip i chłopiec ze Złejwsi siedzieli na nagrobku i żuli gumę.
Kołnierz kurtki Filipa zwisał urwany na lewe ramię, a chłopiec rozcierał czerwone, spuchnięte ucho.
- Gdzieście się podziewały ? – zapytał chłopiec, a Filip starł smugę krwi spod nosa.
- Idziemy do nas obejrzeć modele – powiedział odwracając głowę tak, aby Weronika nie zauważyła siniaka pod okiem.
Duży, gruby, czarny kot wyszedł z biura komendanta straży miejskiej czując miłe ciepło w brzuchu.
Powoli wszedł przez malutkie drzwiczki i pomaszerował prosto do sypialni. Kilkoma ruchami łap wygniótł w poduszce dołek , parę razy okręcił się dookoła siebie i przymknął oczy.