Zamawiający wypatrzyli Bratulię na Facebooku.
Na Jokotowej stronie.
Rezerwowa zamawiająca też.
Dzięki, Aleba!
Zadzwonili, pogadaliśmy.
Problem był taki, że mają coś do załatwienia (własny ślub

) i do 31 nie będzie ich w Warszawie.
Umówiliśmy się, że pannę odłowię, żeby jej stres dawkować.
A nie od razu nowe miejsce i nieznani ludzie.
Dzień po tej rozmowie pojechałam na działkowisko.
A Bratulia znikła.
Przez cały zeszły tydzień pani Narożna jej nie widziała, kiedy chodziła z cateringiem.
Zajechałam wczoraj. Zero kotów.
Poszłam do Narożnych z zamarzniętym w misce żarciem, żeby je odmrozli, zalali olejem i wystawili jutro.
Stoimy na drodze, gadamy.
Jojczę, że głupia Bratka, bo szansę przegwiżdże...
W pewnym momencie pani Narożna patrzy mi nad ramieniem i pyta - a to kto?
Na końcu alejki siedzi Bratulina.
Poleciałam biegusiem, wytuliłam i nakarmiłam.
Poszłyśmy zadać paszę na działce M i na spacer nad rzekę.
Po powrocie do domu wrzuciłam kocicę do transportera i do auta.
Przez całą drogę darła japę, ale nie ze mną te numery.
Tak samo było przy wyjazdach na sterylizację i operację przepukliny.
No i teraz siedzi i mrozi tyłek w gułagu.
