Próbujemy się pozbierać, poukładać na nowo. Mieliśmy plan na najbliższe tygodnie opieki nad nim, Jarek miał wziąć urlop. Nie potrafię spokojnie patrzeć na zdjęcia Lotka - bardzo chciałabym go móc pogłaskać znów, dotknąć.

Był wspaniałym, naprawdę wspaniałym kotem. Podczas choroby obdarzał nas niesamowitym zaufaniem, ciągle do nas gruchał, odmrukiwał, pomiaukiwał. Był bardzo cierpliwy, mimo całego dyskomfortu i bólu, który go spotkał. Jeszcze wczoraj wieczorem sam zjadł troszeczkę z talerzyka, oblizując się potem ze smakiem.
Bardzo żałujemy, że nie można odwrócić czasu. Jest mi bardzo źle.
W tym wszystkim jestem bardzo wdzięczna naszym wetom, którzy opiekowali się nim z wielkim zaangażowaniem i troską, przyjeżdżali nawet w nocy i nie poddawali się, do końca szukając rozwiązania i sposobu, by mu pomóc.
Dziękuję Beliowen, za opiekę netową nad Lotkiem i za zaangażowanie.
Pamiętam pierwsze dni, kiedy Lotek razem z mamą i rodzeństwem u nas zamieszkał, dziki, bardzo chory kotek.. Jedyny, który potrafił bezbłędnie znikać, kiedy szłam z maścią albo tabletką. Mruczeć potrafił jak traktor - wystarczyło coś do niego czule powiedzieć, nawet nie dotykając go. Jedyny z rodzeństwa, o którego się nie bałam, byłam pewna, że sobie da radę, że znajdzie dom. Kichotka wiecznie chorująca, Spoks i Dzidka nieufni, dzicy. I Lotek, spokojny, rozmruczany, którego nawet nie oswajaliśmy - on oswoił się sam.