Dzięki

Wybaczcie, znów czas na spokojne pisanie postów stał się dobrem reglamentowanym
Wyniki okazały się średnio dobre, ale nie ma większego dramatu. Podniesione leukocyty - był jakiś stan zapalny - pięknie już wyrównane. Podwyższony mocznik, ale po pierwsze na szczęście niewiele, a po drugie, to kot stara się zjeść mniej więcej tyle, ile waży

Problem jest z wątrobą, ale już kiciuś grzecznie łyka Heparegen.
Ale seria trwa

Księżniczka jest coraz słabsza. Łapki się jej rozjeżdżają, podwijają, nie chcą jej nosić

Zatacza się, gdy idzie. Gorzej jeszcze, bo zaczęły się kłopoty z siusianiem - trzeba ją odsikiwać. Sama czuje, że powinna, ale nie daje rady

Powinnam jej zrobić USG, zobaczyć, gdzie są przerzuty (tak sugeruje wet), ale mama zaparła się na nie. Mówi, że nie chce męczyć staruszki. Może ma rację... Nie pomogę jej wiedzą, że ma guz gdzieś przy kręgosłupie, a Księżniczka ciągle jest przytomna, kontaktująca

ma apetyt, chce być miziana

Jakby tego było mało, zabrałam Milusińską do dentysty. Miała już paskudny bałagan w pyszczku i przez ostatnie dziesięć dnie brała stomorgyl by część problemów przycichła - zniknęło zaognienie i ropa na przyzębiach. Osunięto jej pięć zębów, ale to, co braliśmy z wetem za podrażnioną śliniankę okazało się naroślą wielkości orzecha włoskiego, zajmującą część języka i łuku podniebiennego gardłowego, cytując lekarza. Próbka poszła na histopatologię.
I jakby tego było mało, na wczorajszym spacerze Huan pociągnął mnie tak mocno, że prawie wyrwał mi rękę ze stawu. A przy okazji przewrócił i pociągnął po ziemi. No cóż, zobaczył potencjalnego kolegę.
Więc teraz jestem jeszcze obolała
