.....i tak napalił w tym piecu, że do dziś się dymi.
tylko w innym - w Zielonej Górze od lutego siedzimy i obecnie wew mieszkaniu, jakie zajmujemy, posiadamy dla celów grzewczych AŻ jedną kozę.
Nieżywą.
Znaczy, nie żywą, tylko piecyk.
Martwa koza nie daje wiele ciepła, podobnie jak żywa, w sumie. A ta akuratna - daje, jak się jej wungla nasypie.
ale ja sobie tu tak bredzę powoli, a wieści stygną, a może bredzę, bo cykor mi po plecach lata.
że przygarnęła się nam tymczasia, co ostanie na stałe, to wiecie, bo spamowałam zdjęciami tu i tam, nihil novi. Kocia jest grzeczna, przemiła, kocha koty, kocha ludzi, garnie się do wszystkich, już (!) naumiała się reagować na swoje imię - Ciri - ogólnie pociecha z niej wielka i ubaw, nawet Jej Kluchowata Wypukłość, Polcia, czasem się z dzieckiem pobawi. Fajnie jest z małym
kotę, co aczkolwiek nie zmienia faktu, że nie powinnam była jej przygarniać, bo finanse nadal pod kreską i w ogóle... zdrowy rozum skrzeczy z kąta...
no i dalej ciapię tymi njusami wątpliwej świeżości, a strach nadal po plecach lata.
Piksik mi schudł

Najstarsza Starowinka zleciała wagowo, może nie jakoś bardzo drastycznie, ale widocznie i wyczuwalnie.
ciągnęły się ostatnim rokiem za nami kłopoty jelitowe, kocia waliła na rzadko i niestety zbyt często - czasem nawet trzy razy dziennie - zaczęły się nawet kupki z krwią :/ - badania nic nie wykazywały.
Uspokoiło się nieco po kuracji siemieniem lnianym, po odrobaczeniu - m.in. na tasiemca, ale tego ostatniego jakoś jednak nie podejrzewam, bo gdyby miała Piksa, to miałyby wszystkie - a reszta srywała podręcznikowo, nic się nikomu nie działo i nie dzieje.
Miałam też wrażenie, że Piksa źle reaguje na różnorodność karm - jak pisałam nieraz wcześniej, robię moim kotom taką "zupkę" z surowego mięsa rozbełtaną
z ciepłą wodą i łyżeczką "smakowej" karmy typu winston, gourmet, animonda czy butcher's - i o ile na surowe mięso Piksik reaguje bardzo ok, o tyle jak zmieniałam ten dodatek "puszkowy", żeby się kotom nie znudziły smaki, to dziewczynka mi reagowała paralaksą :/
tak czy siusiak, obecnie kupale się poprawiły, po drodze zaliczyła jeszcze Staruszka jakąś dziwną i błyskawiczną infekcję, objawioną w postaci nagłego wyskoku pod noskiem dziwnego tworu - ni to nadżerki, ni to sączącego ropnia: pojawiło się to w ciągu dosłownie kilku godzin w czasie, gdy wyjechałam na kilka dni w trasę i do kotów przychodził kolega - catsitter. Zrobiło się wtedy po raz pierwszy tak na poważnie zimno i deszczowo u nas, w chacie nie było palone pod moją nieobecność i temperatura w mieszkaniu spadła do ok. 17 stopni - nie wiem, czy taki spadek może wpłynąć na kocią odporność, ale biorąc pod uwagę, że Pola w tym samym czasie zachrypła (bez innych objawów chorobowych), podejrzewam, że coś jednak było na rzeczy. Pojechałam z Najstarszą do weta, dostała kłuja w dupkę, takiego o przedłużonym działaniu, i maść na ten rozpaprak pod noskiem, i w ciągu tygodnia śladu nie było, a przyschło i zaczęło zanikać w ciągu doby od podania leków - więc tu super.
A teraz paczę i paczę na kicię, i macam boczki, i widzę - kota jest mniej

w sobotę jedziemy pobrać krew i zobaczymy, czy palpacyjnie coś się ewentualnie wymaca, a po wynikach krwi będzie można stwierdzić, czy np potrzeba usg i co w ogóle dalej...
mam serce w gardle i duszę w sraczce, bo kociunia moja ma już skończone 15 lat... i nie wyobrażam sobie, co będzie jak jej zabraknie

to jedyne, co mi pozostało z Domu rodzinnego....