
Moje wszystkie koty były nadrzewne. W ciągu dwudziestu czterech ostatnich lat niestety już nie żyjące ukochane koty: Czitusia, Balbinka, Cosia, Mić, Obiś, Bratu, Pasio - uwielbiali wędrówki drzewne. Wdrapywali się, zeskakiwali, czaili między gałęziami, chowali...Przez wiele lat na starej jabłoni była też beczka nadrzewna, duża, plastikowa, podwieszona bokiem na sznurach z wyciętą kotowi dziurą. A w beczce kocyk. Można było spać, przeczekać deszcz, zaczaić na ptaszka, albo udawać, że nie ma kota.
I tej jabłoni już też nie ma...
Nigdy nikomu się nic nie stało, moja statystyka mówi, że drzewa są bezpieczne, ale przecież różnie bywa.
No i poza kotami nadrzewnymi, Czitusia i Cosia to były prawdziwe dachowce

Albo z Pytona, albo po słupie telegraficznym, można było wejść na dach domku. Dwa kominy zostały osiatkowane na wszelki wypadek, z dachu był taki piękny widok!
I z drzew, i z dachu, schodzimy jak teraz Nanuk, raz przodem, raz tyłem, jakoś tak

Smutno, gdy wspominam minione lata. Mam nadzieję, że TAM też są drzewa i beczki nadrzewne i chmury z dachami i kto wie, może Tęczowy Most też się nadaje, kto wie...
Filmik znalazłam, Czitusia. Jej ukochane drzewo na końcu ogrodu koło komórki.
Czitunia miała wtedy 17 lat.