Pralcia dostaje ludzkie tabletki na serce, nikt nie ukrył ich niedobrego smaku.
Po godzinie 23 poszłam na podwórko, zostawiłam jedzenie i picie, i poszłam się przejść dookoła bloku, bo ciepło i miło. Miło było, dopóki nie spotkałam kota, który przegania moje bezdomniaki i wyjada ich jedzenie. Stał pod drzwiami do pizzerii, podszedł do mnie. Odeszłam kawałek, szli dziewczyna z chłopakiem, ona wzięła kota na ręce.
Oczywiście impulsywnie i głupio zaczęłam rozmowę (a nie rozmawia się z nieznajomymi, pandemia jest i trzeba o tym pamiętać!).
Dialog był taki:
– To pani kot? – ja.
– Mój.
– On przegania bezdomne koty i wszystko im wyjada. Nie mam pretensji do kota, ale tak nie powinno być – ja.
– To są jakieś bezdomne koty?
– Są. W jakim jest wieku, jest kastrowany? Jeśli nie, to ganianie po dworze tym bardziej nie jest dla niego bezpieczne. – ja.
– Ma dwa lata. Będzie kastrowany.
– Pani się nie boi, że może wpaść pod samochód? Przecież tu jest niebezpiecznie – ja.
– Ale to właściwie nie jest do końca mój kot, tylko siostry.
Poszli. Mój względny spokój został zniszczony. Napisać, że jestem wkurzona na maks to mało. Jestem zła też na siebie samą, za brak dbania o siebie, miałam maskę, ale nie wiem, czy dobrze założoną. Biedny kot. Wczoraj widziałam go po przeciwnej stronie ulicy (on jest charakterystyczny i rozróżniam go od innych). A to znaczy, że zagrażają mu samochody. Biedna ja, że wydaję pieniądze na jedzenie dla zwierzęcia, które powinno mieć zabezpieczony byt. Dość mam.