Luniaczek w formie sredniej- nie wiem, czy cos zaczyna sie dziac czy jednak wyczuwa nasz stres, choc bardzo staramy sie trzymac i zachowywac "normalnie"...Jest Kocio jakis niesfoj, wiekszosc czasu po prostu lezy lub spi, wczoraj caly dzien drzal (podrygiwala mu glowka, lopaki, troche lapki przednie) Juz wczesniej tak mial pod wplywem stresu ale nigdy nie utrzymywalo sie tak dlugo

Zapytam o to wetke ale to przeciez juz niemozliwe, aby cos jeszcze sie dzialo, prawda?
Guzy wydaja mi sie coraz rozleglejsze, nie wiem czy wczesniej niz planowano nie porobimy tych badan, jesli mamy podejmowac jakas decyzje to szybko. Mysle ze zaufam Jagielskiemu i zrobimy albo nie zrobimy rozne rzeczy w zaleznosci od jego rady i zalecen. Nie zamierzamy sie poddawac, poki Lunek jest w niezlej kondycji jest nadzieja, i trzeba chociaz starac sie mu to zycie w dobrej formie przedluzac. Nie robienie nic oznacza ze guz bedzie wrastal, do rdzenia, moze do klatki piersiowej... Ale czy operacja, chemia czy cos- nie pomnozy mu cierpien? Nie potrafimy pogodzic sie z tym, ze ma odejsc, przeciez On mial zyc! Najwazniejsze jednak- aby nie cierpial...
I jeszcze pytanie- czy ktos ma doswiadczenia z lekami homeopatycznymi, Vilcacora i podobnymi metodami "niekonwencjonalnymi"? Nawet nie zeby wyleczyc ale spowolnic? Kurcze ja ostatnio wierze we wszystko, co tylko nie moze zaszkodzic...