No więc tak.
Umówiłam się z wetką na 16.30. Wróciłam do domu po pracy i jak zwykle w drzwiach przywitały mnie koty. Spoglądałam tylko na zegar żeby nie zawalić godziny, a wiedziałam, że jak sięgnę po szelki Kośka na pewno zwieje. Moje oczekiwania względem niej okazały się złudne, ponieważ zwiała jeszcze zanim sięgnęłam po szelki. Nie dałam żadnego znaku, że gdzieś się wybieramy, nic ! I tak gadzina wiedziała i zwiała pod wersalkę. Nie wyszła za żadne skarby. Na nic nawoływania, szeleszczenie "pysznym" za które dałaby sie ogolić do łysa w innych okolicznościach, prośby i groźby nie robiły na niej żadnego wrażenia

Jak odsunęłam mebla wyskoczyła jak poparzona i czmychnęła pod stół na krzesła. Wiedziała, że stamtąd też trudno ją wydobyć, więc musiałam odsunąć stół i dorwałam gada. Ale była już 16.25. Pół godziny trwała łapanka zanim zdołałam ubrać ją w szelki. Umie czytać w myślach, czy co? że skapowała o wyprawie ?
Dojechałyśmy oczywiście spóźnione.
Nie dała sobie zmierzyć temp. tak zacisnęła dupsko, że termometra nie dało się włożyć

Co chwila zeskakiwała ze stołu i nie dawała sie dotykać

Trzymałam gada na siłę, ale ona i tak miała jej więcej. W końcu udało się sprawdzić zębiska, uszy i chore oko. Z podaniem tabletki na robale wetka stwierdziła, że nie chce jej już dłużej gnębić na siłę i może bym jej dała w domu. Tak też uczyniłam i schowałam tablete w kieszeń. Obydwie byłyśmy spocone, bo nie dawałyśmy rady jednemu kotu, który na końcu zaczął pokazywać, że ma jeszcze pazurki i ząbki
Po skończeniu badania nie dała nam nawet pogadać, tak dopominała sie wyjścia.
Wiedza nowej pani wet na temat KK i rogówki nie odbiega od wiedzy zdobytej przeze mnie na forum, więc myślę, że będą z niej ludzie

Mam się stawić dopiero na szczepienie późną wiosną, no chyba, że coś by się działo.
Szejbal pisze:O jaaaaaaaaaaaaaa!

Jasdor - podziel się na PW chociaż, co to za wetka, bo może się mojej mamie i kuzynko-siostrze przydać może...

Nawet oficjalnie sie mogę pochwalić, bo dziewczyna zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Słucha, co sie do niej mówi, nie szczędzi słów, tłumaczy dokładnie i wyjaśnia chorobę, leki, itp. Mówi, co można, a czego nie. Sama pilnuje książeczki i wpisuje wszystkie leki, jakie podaje, na koniec wizyty rozdaje kotom prezenty (KOśka dostała dwie piłeczki) Za odrobacznia zapłaciłam po 8,00 zł

Przed Krosnem pracowała w Krakowie. Doświadczenia dużego pewnie jeszcze nie nabyła, bo jest młodziutka, ale powołanie u niej widać na pierwszy rzut oka. Nie kieruje sie rutyną tylko rozumem i nabytą wiedzą. Na wizyty umawia się na konkretną godzine i nie trzeba wystawać w poczekalni, jakby coś się działo przyjmie o każdej porze, jeśli tylko będzie dostepna - tak mnie zapewniała.
Nazywa się Lorenc Katarzyna. Gabinet ma na ul. Bursaki, w okolicy nowej hali sportowej tylko po drugiej stronie ulicy, gabinet ma od niedawna