Dwadzieścia minut temu wróciłam z lecznicy.
Nie mam dobrych wieści. Szczęka to nie problem.
Betty ma guza sutka i guza w płucach

Wyszło to na zdjęciu rtg całego kota (zdjęć zrobiliśmy jakies niesamowite ilości, na zywca i w znieczuleniu). Oglądał dr Jagielski, onkolog - potwierdził.
Betty nie ma wiele życia przed sobą. Kilka miesięcy być może.
Jesli chodzi o szczękę, to nie ma jednoznacznej diagnozy, ale raczej jest to długi stan zapalny i stare zwichnięcie. W tej chwili nie mozna Betty znieczulic tak głęboko, żeby operować.
Po wyrwanych zebach zostały korzenie, to bardzo bolesne. Dziś wetka-chirurg te korzenie usunęła i założyła sondę dożołądkową. Wyjście jest na szyi, więc kołnierza nie trzeba, tylko gustowny golfik. Mam ją karmić co godzina, pierwsze próbne karmienie się odbyło - trudna sprawa, bo Betty wierzgała okropnie, pobudzona po narkozie i głodna strasznie. Mam nadzieję, że następne karmienia pójdą lepiej, bo TŻa nie ma i jestem sama, nie ma kto trzymać kotki.
Ponadto Betty dostala lincospectin i tolfedynę, będę jej robić zastrzyki od jutra (też nie wiem jak, linco cholernie boli).
We wtorek kontrola. Gdyby coś się działo wczesniej, mam dzwonić i alarmować.
Ogólnie rzecz biorąc - jest bardzo źle. A niczego nie świadoma Betty biega po domu, glamie z miski i rozstawia moje koty po kątach. To jakis nad-kot chyba. I VIP, bo dziś specjalnie do niej przyjechała wet-chirurg, w swój dzień wolny. I pół dnia nad nią spędziła.