dopsz, napiszę, co się działo z czystej uczciwości, bo wyśmiałam mośkowe obawy i FIP-a. Więc teraz jej się przynależy ryknąć śmiechem tutaj.
Otóż u Milusi problemy z apetytem - jak wyczaiła wetka - pojawiły się, jak zaczęłyśmy podawać antybiotyk na wątrobę i oskrzela (nieprawidłowości ujawniły się dzięki badaniom profilaktycznym, bo objawów nie było). Kotka nie najlepiej znosiła antybiotyki, a w ostatni weekend miała miejsce kulminacja (prawdopodobnie mdłości), a do tego rzeczywisty i przewidywany problem z bólem stawów i kręgosłupa. Milusia dostała rozkurczowy i przeciwbólowy i obiad został wymieciony w ilości jak dla małego krokodyla, poprawiony kilkoma chrupkami rc fibre i popity łyżką mleka (krowiego, jakby ktoś miał wątpliwości

).
Teraz Miluśka odsypia. Podobnie jak reszta towarzystwa.
W każdym razie w czwartek mamy jechać na kontrolę, tak na wszelki wypadek. A malutki zastrzyk tolfedyny mam przygotowany w szufladzie, na wypadek, gdyby bóle znów się pojawiły.
Podsumowując, Milusia żyje, ma się nieźle i żyć będzie.
Wygląda na to, że troszku spanikowałam mimo, że wetka cały czas powtarzała, że z wyników nic nie miało prawa jej być. No, chyba żeby lekarz robiący USG wątroby coś przeoczył, ale to akurat jest prawdopodobne na tyle, że niebrane pod uwagę (wiedział, o co chodzi z Milusią).
Teraz mośka zupełnie spokojnie może ryknąć zdrowym śmiechem
p.s.
szczerze mówiąc, dopiero jak usłyszałam od wetki, co prawdopodobnie jest przyczyną, nerwy z dwóch dni odpuściły. Słońce znów zaświeciło, zachciało mi się znowu żyć. A jak Milusia wymiatała z miski obiad, to się pobeczałam.