była kotem mojego znajomego, z tym że bardziej w ramach DT niż DS
los chciał, że razem z moją kochaną, zakoconą i w ogóle zwariowaną na punkcie zwierząt koleżanką (pozdrawiam Ewę! : ) ) mieszkałam tam przez parę dni, które - na spółkę z faktem, że zakochałam się w kotach tejże koleżanki - sprawiły, że postanowiłam przestać odkładać marzenie o posiadaniu kotów (o przepraszam za to faux pas - marzenie o tym, żeby KOTY POSIADAŁY MNIE) i już drugiego dnia bliższej znajomości z Zosią doszłam do wniosku, że zabieram ją do domu
niestety, nie było to takie hopsiup - domownicy to się zgadzali, to znów kategorycznie odmawiali; znajomy to prawie że już pakował ją do transporterka, to znów twierdził, że nie chce się z nią rozstawać
było nawet parę takich dni, w których teoretycznie decyzja była podjęta i ostateczna - Zosia zostaje u znajomego
był płacz, było zgrzytanie zębów (moich rzecz jasna), był żal, a przy tym była i myśl, że może to odpowiedni czas, żeby dać dom innemu kotu....
po dosłownie paru chwilach od pojawienia się tejże myśli przeglądałam już forum, z zapłakanymi policzkami i tą cholerną świadomością, że tyle nas otacza podłości i nieszczęścia, i że pomóc można zaledwie (albo może aż..) 1, może 2 kotom, stanowiącym kropelkę w morzu.... i tak sobie chlipiąc trafiłam na temat kochanej Dagmary....
c.d.n. a póki co - Zofia na włościach (tak tak, OCZYWIŚCIE że jednak mieszka ze mną : ) )

(tak na powitanie pozwoliłam sobie w dużych gabarytach wstawić)