
Przyszłam donieść, że te pióra gęsie z animalii to są jakieś cudaniewidy. Obudziłam się rano i zaczęłam bawić z kotkami. Trudno nie zacząć, jak się trzy kule futra w człowieka wpatrują żebrząc, żeby pomachał patyczkiem z piórkiem. I mimo, że było jeszcze przed kawą, to pamiętam dobrze i wiem, co widziałam.
Konia. Konia w locie. Pegaza, który całą swą ponad ośmiokilową masą biegał podłoga - kanapa - podłoga, a potem zaczął się jeszcze wzbijać w górę, odrywając kończyny od podłoża (ja już kiedy Koń zrobił słupka prosząc o wołowinę umarłam ze śmiechu, dziś to było nie do opisania...).
Łomot, z jakim Koń spadał na pewno obudził też sąsiadów z dołu, ale w końcu jest piękna sobota i szkoda tracić słońce, prawda?
Koń kilkakrotnie spadł też z łózka, zaplatawszy się w kocyk, ale to już detale, odsypia teraz poranną gimnastykę.