Jeż

To było tuż po naszym ślubie cywilnym w maju 95 roku . Zostaliśmy zaproszeni do znajomych , poszliśmy a coby nie , siedzimy kawę pijemy nagle wpada kumpel

wypieki na twarzy włos rozwiany i obłęd w oczach ,wyciąga łapsko a tam

jeżątko noworodek z bialutkimi kolcami miękkimi jak puch .Wiecie gdzie znalazł w śmietniku metalowym

Ktoś wrzucił kotną jeżycę do śmietnika ,a ta biedota zaczęła się tam kocic

Nikt więcej nie przeżył tylko to maleństwo

jak zwykle wylądowało u nas , sklep otwarty mleko kupiliśmy ale czym karmić

Pipetą , ale gdzie trzymać ,no jak to gdzie w pokoju ,ale w czym przecież to trzeba ogrzewać ,mąż wpadł na pomysł przytargał donicę ceramiczną kwiatek dostał plastykową , umył, wyparzył wymościł ręcznikami które dostaliśmy w prezencie ślubnym

lampę podłączył i gotowe . Oj ciężkie to były noce i dni co dwie godziny karmienie jakbym dziecko miała

Wstać mleko podgrzać pipetę wyparzyć, nakarmić, tyłek pomasować żeby kupkę zrobiło i tak przez miesiąc

No potem jak Tuptuś podrósł jego miłość do nas nie miała granic nigdy nas nie ugryzł nie postawił kolców, zawsze były płasiutko przy skórze położone a gdy mąż z pracy wracał brał Tuptusia na ręce kładł się z nim na wersalce i dawał mu ucho do cyckania .Tuptuś cyckał tylko męża mnie nie chciał

chyba mu nie smakowałam

Gdy dorósł zamieszkał w opuszczonej budzie psa którą dostałam od sąsiadki , bo on sam zachowywał się jak pies biegł na wołanie reagował na imię ,i nagle zniknął obszukaliśmy wszystko co możliwe zapadł się pod ziemię

Żałoba wielka zapanowała w domu tak minęła jesień zima i zaczęła się wiosna ,pomału zapominaliśmy o naszej stracie ,ale budy nie dałam ruszyć sentyment rozumiecie ,i Bogu dzięki za mój upór wiecie co znalazłam w maju w budzie, TUPTUSIA tylko z rodziną ,bo to Tuptusiowa była a skąd miałam wiedzieć pod ogonek nie zaglądałam

Wychowała jeszcze dwa pokolenia w tej budzie a potem zniknęła na dobre
