Dzień dobry,
Niestety, u nas chorobowo

Wiem, nikt się tym nie przejmie, bo to mnie dopadło, a Szczypiorki zdrowe

Wszak wiadomo, że złego licho nie bierze.
W Wigilię Szczypiorki dostały po kawałku opłatka. Ciężko było, bo nie lubią, jak im wkładam cokolwiek do pysiów, ale tradycja to tradycja i antychrystów w domu trzymać nie będę.
Wczoraj rano udałam się na Świąteczne śniadanie, które miało przeciągnąć się do obiadu. Ale nie dałam rady. Około południa zaczęła mi tak gwałtownie wzrastać temperatura, że nie pamiętam, jak dotarłam do domu. A potem przespałam całą resztę dnia z przerwą na karmienie Szczypiorków. Nigdy nie sprawiło mi to tyle trudności. Potem wzięłam coś przeciwgorączkowego i przynajmniej odzyskałam jako tako przytomność. Dzisiaj znowu leżę, bo boli mnie wszystko, łącznie z koniuszkami włosów. Ale dałam radę nakarmić Szczypiorki i kuwety posprzątać. Od wczoraj było strasznie.
W sumie cieszę się, że dopadło mnie dzisiaj, a nie w niedzielę, bo nie dałabym rady pójść w poniedziałek do pracy, a muszę.
Wczoraj też byłam u tymczasików w pracy. Wygłaskałam krówka, Pani Jadzia Burka. Smutno, że muszą w święta byc same, ale wyjścia nie ma. Ostatnie dni przekonały mnie ostatecznie o słuszności mojej twardej decyzji: żadnych "rozrywek" dla Femci. Na jej nerki trzeba chuchać i dmuchać.