Opowiem Wam dziś o pewnym Bocianku

W naszej niewielkiej wsi w gospodarstwach są psy. To zwykłe małe kundle, które biegają sobie swobodnie, przyjaźniąc się i nie wadząc nikomu. W pewną wyjątkowo słoneczną niedzielę na początku marca wybrałam się na rowerową przejażdżkę. Jadąc przez wieś, zorientowałam się, że biegający dotąd luzem psiak jednego z gospodarzy, siedzi smętnie, uwiązany na łańcuchu... Zdziwiło mnie to i zaintrygowało.
Następnego dnia wieczorem poszłam do psa z michą, żeby lepiej rozeznać sytuację. To co zobaczyłam lekko mnie zdołowało – łańcuch max trzy metry, żadnej miski z wodą, psie schronienie to szopka na drewno (żadnej budy, żadnego legowiska, goła ziemia)

. Dałam psiakowi jeść, przyniosłam dwie stare bluzy Michała, pościeliłam w tej szopce i odłożyłam sprawę, bo w oknach gospodarza było już ciemno (to 80. letni samotny facet).
Gdy następnego dnia poszłam pogadać, dowiedziałam się, że psiak musi być uwiązany, bo wyjada jaja z kurnika sąsiada oraz zdarza mu się uciekać do sąsiedniej wsi, gdzie mieszka rodzina gospodarza. Budy pies mieć nie musi, bo ma futro

. Próbowałam tłumaczyć, że futro to za mało, żeby pies nie marzł, dlatego pozwoliłam sobie zrobić mu posłanie. Dodatkowo dobrze byłoby go spuszczać z łańcucha choćby na noc, żeby pobiegał i się rozgrzał. Gospodarz przez cały czas odnosił się do mnie z sympatią, ale czułam, że
swoje wie i łatwo poglądów nie zmieni...
Od tamtej pory regularnie późnym wieczorem zaglądałam do psiaka, przynosząc mu michę pełną wartościowego żarcia (kasza lub ryż z mięchem – Michał żartował, że prawdopodobnie pies jada lepiej, niż jego właściciel

). Dawałam mu tę karmę zawsze ciepłą, żeby się choć trochę rozgrzał przed nocą. Bocianek, bo tak go z głupia nazwałam, a imię błyskawicznie przylgnęło, zajadał łapczywie i bardzo cieszył się, gdy chwilę przy nim zabawiałam, głaszcząc go i klepiąc po karku. Oczywiście serce mi pękało, gdy go zostawiałam uwiązanego bez sensu na tym cholernym łańcuchu

.
Któregoś wyjątkowo zimnego wieczora, pomyślałam, że dość tego i samowolnie spuściłam psiaka z łańcucha. Gdy rankiem jechałam do pracy Bocianek jeszcze biegał luzem, ale po południu siedział znów uwiązany

.
Postanowiłam załatwić sprawę dyplomatycznie - kupiłam czteropak piwa na znak pokoju i poszłam do gospodarza. Powiedziałam, żeby się na mnie nie gniewał, ale ja na to uwiązane psisko patrzeć nie mogę i zamierzam dawać mu wolność, gdy tylko nadarzy się okazja. Chłopu do piwa zaświeciły się oczy, więc przyjął moją deklarację z aprobatą i powiedział, że wcale a wcale się nie gniewa. Od tego czasu już bez skrupułów spuszczałam psa na noc niemal codziennie

. Jego właściciel oczywiście rano znów odbierał mu wolność, ale chyba mu się to już znudziło, bo od tygodnia widzę, że pies biega swobodnie praktycznie przez cały czas

.
Wczoraj rano wyszliśmy sobie w szlafrokach posiedzieć w słońcu przed domem z kubkami porannej kawy i oto kogo ujrzeliśmy:


Brudny jak nieszczęście po nocnych wyprawach, ale jaki szczęśliwy, nieprawdaż?
I jeszcze reakcja Fryca:
Tylko żeby ci nie wpadło do tego brudnego łba, że możesz tu zamieszkać... 
Gdy chwilę później nadarzyła się okazja, oczywiście spacał Bocianka po mordzie
