yooraskowo pisze:To był mily weekend

Czyli życzyliśmy szczerze
Kochani nie ma czasu, żeby napisać. Zapierniczam w pracy jak dziki osioł, ale ostatnio niespodziewane duuuuże wydatki bardzo mnie polubiły...

nie wyrabiam...
Mam pierwszy wolny wieczór, więc donoszę co u nas.
Wczoraj byliśmy na kolejnej wyprawie w Mikołowie. Wasia dostał antybiotyk - pierwsza dawka zastrzyk w dupkę (nie zauważył nawet - złoto, a nie kot), kolejne mamy dawać w kapsułkach przez 4 tygodnie.
Dodatkowo probiotyk i Encortolon, który odstawiamy stopniowo przez 3 kolejne tygodnie.
Po czterech tygodniach mamy mieć kolejny wymaz z posiewem, żeby się dowiedzieć, co z gronkowcem.
Wszystko było ładnie do dzisiaj...
Rano dałam do pysia antybiotyk, zamknęłam pysio, połknął - sukces pełną gębą. Po południu dałam, zamknęłam, połknął - ja zadowolona. Za pół godziny zaczęło się śpiewanie, więc wiadomo było, że będzie paw.
Dałam szybko parafinę w nadziei, że popchnę i uratuję sytuację, ale niestety - przyspieszyłam, bo za minutę była już zarzygana cała łazienka i pół przedpokoju (Wasia jest dżentelmenem - nie wymiotuje byle gdzie).
Po pawiu schował się za kanapę i siedział tam ponad godzinę. Potem przeniósł się do młodego na łóżko i śpi pomiędzy pluszakami.
Wet powiedział, że otwieranie kapsułki i wsypywanie zawartości do jedzenia to ostateczność, bo może nie zadziałać tak, jak chcemy.
A ja mam 3 kapsułki dziennie do podania... I co teraz?
Jak wypełznie z pokoju młodego to spróbuję przemycić w ulubionej saszetce. Jeżeli się nie uda - otwieram. Jak problem będzie się powtarzał - dzwonię do weta, bo uprzedzał, że reakcja może być różna...
No i tak oto Wasio mnie zmartwił

Będę miała trochę więcej czasu i mocy, to poskanuję kolejne wypisy i rachunki. Na razie brakuje i czasu, i mocy

Wasiowa choroba tak nas pochłonęła, że nie było czasu, ani głowy pisać o niczym innym.
Co niektórzy wiedzą, że znaleźliśmy jamnika. Tuptał sobie drogą w ulewie, więc wzięliśmy przemoczonego, zmarzniętego rudzielca do samochodu i zawieźliśmy do domu. Był głodny i zmęczony, bo pojadł i od razu poszedł spać. Zaalarmowaliśmy w tym czasie kotkinsa (wybaczył nam) i uradzaliśmy co uczynić z rudą bidą, bo nasz młody jest uczulony.
Ostatecznie zawieźliśmy rudzielca pod Zawiercie do DT, jest teraz pod opieką fundacji Jamniki Niczyje.
Piesio jest miły, ufny, przytulaśny, baardzo kochany, ale za to stary i chory. I pewnie dlatego ktoś go wyrzucił jak starą skarpetę

To już drugi piesek, którego zabraliśmy z tamtej okolicy. Babcia, która tam mieszka mówi, że to norma. W okresie letnim minimum raz w tygodniu zatrzymuje się samochód i wylatuje z niego kolejna popsuta zabawka...

Żal.. Chce się wyć

Losy rudzielca można śledzić tutaj:
http://jamnikiniczyje.pl/index.php?opti ... 3&Itemid=3Nasze podwórkowe koty... Moja sromotna porażka....
Najbardziej zależało mi na złapaniu ciężarnej koteczki. Pożyczyłam klatkę łapkę, ale niestety omijały ją szerokim łukiem. Nawet mielonka tyrolska nie dała rady...
Potem próbowałam na system "po dobroci". Wzięłam saszetkę i rzucałam kawałeczki coraz bliżej mnie. Jeden kocio podszedł całkiem blisko, ale wystarczyło poruszyć małym palcem, albo wziąć głębszy oddech i wiał pod auto.
W tym czasie koteczka zniknęła, więc domyśliłam się, że poszła sobie gdzieś urodzić. Wróciła po długim czasie i jeden jedyny raz widziałam ją i dwa małe koteczki bawiące się pod samochodem. I to był ostatni raz.
Dzwoniłam do Ani K., poinstruowała mnie co, jak i kiedy robić. Niestety - od tego czasu nie widać ani jednego podwórkowego kota. Został tylko Kuśtyk - weteran.
Wszystkie koty wymiotło, nie ma ich już z dwa, może nawet trzy tygodnie.
Często rano siedziały pod moimi oknami na samochodach i zadzierały łebki do góry. Wychodząc do pracy zostawiałam jedzonko...
A tu - od długiego czasu nic... nikogo.... cisza...
Nie wiem co się stało

Na koniec motyw trochę bardziej optymistyczny - mianowicie wczorajszy dialog z TŻtem:
TŻ: Wiesz jakiego fajnego kota mamy w pracyyyy?
Ja: Aha?
TŻ: Taki duży kocur, przychodzi jak jemy, włazi na kolana, i się przytula, ale nie jest taki namolny jak Kropka...
Ja: Aha?
TŻ: A dzisiaj jak stałem to wspiął się po mnie i siadł mi na karku. Wyglądałem jak dama z łasiczką (radość wielka).
Ja: Mhm.
TŻ: A masz jeszcze te saszetki, co nasze nie chciały jeść?
Ja: Nie.
TŻ A... A tą tabletkę na odrobaczenie?
Ja: Nie.
Chwila ciszy...
TŻ: Ty, a może bym go przywiózł?
Ja: ???
TŻ: No wiesz, wypralibyśmy go, bo taki brudny, może by się go zabrało, żeby wiesz... odrobaczyć, coś na pchły dać...
Ja: No...
TŻ: To przywiozę

(radość ogromna!)
TŻ oszalał...