Aneta.I pisze:U mnie było "zabawniej"..
Dostałam wynik biopsji w recepcji. i już. Bo po co powiedzieć dwudziestolatce, że raka ma.
Na świstku oczywiście łacina - lymphogranulomatosis maligna czy jakoś tak.
Ostatecznie rodzice tego samego dnia wzięli karteluszkę do znajomej ortopedy. Zna łacinę. Przetłumaczyła im. Wrócili i "musieli" mi powiedzieć o raku.
Istny survival
Czekam na Twoją ostatnią chemię i sobie toaścik strzelę. Za zdrowie
Nie cierpię tej łaciny, nic z tego nie rozumiem. Mogliby mówić jak do ludzi. Chociażby się swoje sprawy uporządkowało. I lżej by bylo. Masz pół roku, pocałuj nas w dupę, spisz testament i rób co chcesz.
A tak człowiek się zastanawia = ma szansę, czy już sobie strzeliśc w łeb?
Ale na szczęcie ma się takiego pana Floriana. Różowego kota., który przychodzi i mizia mordę. I się znowu wstaje rano i karmi. I nie wie, co by się zrobiło bez kotów.
Na razie wiem, co zrobię. Pójdę spać. I proszę się nie denerwować, bo kończy się nam dzisiaj okres abonamentowy na internet. Jak się doładujemy, to za kilka dni się odezwiemy. A pieniądze przesłane przez cioteczki przeznaczymy na jedzenie dla kotów. Których grube brzucha nieustannie dziękują.
Goseińko, cały czas myślimy o tobie i w końcu coś wykombinujemy. Ucałuj rude pysio ode mne




.