Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Alyaa pisze:Co do wygody, to się zgadzam. Dlatego nawet o to nie pytałamOkulary noszę od.... kiedy pamiętam (czyli od ok. 4 roku życia), więc dla mnie to prawie jak część ciała
![]()
Problemem, dla mnie, w przejściu na soczewki jest to, że mam astygmatyzm i w inną ilość dioptrii w oczach. Poza tym nie znam dobrego okulisty w Kielcach, który dobrze dobrałby mi soczewki jak i szkła do zwykłych okularówI przeraża mnie koszt wizyty u lekarza...
Inga, nie przesuszają Ci się oczy w soczewkach? Pracuję w klimatyzowanym biurze i musze używać kropel do oczu, bo mnie bolą i szczypią od klimy
tamiss pisze:Alyaa pisze:Co do wygody, to się zgadzam. Dlatego nawet o to nie pytałamOkulary noszę od.... kiedy pamiętam (czyli od ok. 4 roku życia), więc dla mnie to prawie jak część ciała
![]()
Problemem, dla mnie, w przejściu na soczewki jest to, że mam astygmatyzm i w inną ilość dioptrii w oczach. Poza tym nie znam dobrego okulisty w Kielcach, który dobrze dobrałby mi soczewki jak i szkła do zwykłych okularówI przeraża mnie koszt wizyty u lekarza...
Inga, nie przesuszają Ci się oczy w soczewkach? Pracuję w klimatyzowanym biurze i musze używać kropel do oczu, bo mnie bolą i szczypią od klimy
No wiesz! W Kielcach jest dobry okulista. Zwiedziłam dużo gabinetów okulistycznych w wielu miejcach, łącznie z Warszawą, Krakowem, Katowicami więc porównanie mam duże.
Ja mam astygmatyzm z dużym cylindrem, oczywiście zupełnie inne moce w obu oczach i mogę spokojnie polecić dr Rybowskiego. Przyjmuje jeszcze chyba na Sienkiewicza w budynku Hotelu Łysogóry - bo potem przenosi gabinet w nowe miejsce.
sunshine pisze:Ale jak z Rossmanna? Bez konsultacji z lekarzem? A ogniska, ilość dioptrii itp?
Skręcam ze Szczecińskiej do siebie, patrzę - pies. Jakoś tak dziwnie się zachowuje, leci w moja stronę, minęłam go, biegnie za samochodem. Raptem kilka metrów to było, wolniutko jechałam, bo u nas dziura na dziurze po roztopach, a przecież asfaltu nie ma... Zatrzymałam auto, otworzyłam drzwi, podszedł do mnie, rozradowany, miział się, dawał się tarmosić... Za chwilę w naszą ulicę skręcił samochód, pies się poderwał i do tego auta. I tak kilka razy - co jakiś samochód zwalniał, to on biegł do niego. Cholera, za chwilę wyleci na Szczecińską i będzie po psie Trudno, trzeba go stąd zabrać. Ale jak???? Chwila namysłu. Na piwo i chipsy chyba nie poleci, ale kupiłam parówki w folii. Zębami otworzyłam paczkę, wrąbał jedną parówkę, ale do auta ni huhu nie chciał wsiąść. Telefon, dzwonię do Magiji, Magija daje aparat swojemu mężowi:
"Maciek, mam tu psa, jak go mam wsadzić do samochodu, bo sam nie chce wejść."
"Dasz radę go dotknąć?"
"No pewnie, on się daje głaskać"
"Weź jakiś sznurek, może być nawet linka holownicza, załóż mu na szyję, tylko dalej za uszami. Musisz odrobinkę zacisnąć, i na tej lince możesz go podnieść i wrzucić na tylne siedzenie"
"Ehe... taaa... a jak go wrzucę, a on mi się rzuci do gardła w aucie?"
"etam, jak się daje głaskać, to będzie siedział"
Zdjęłam pasek od spodni, zarzuciłam psu na szyję, mam go, ale kretyn się szarpie. Pomna pouczeń Maćka ("z daleka od nóg, żeby nie ugryzł") wyczyniam coś pomiędzy baletem, a tańcem św. Wita Pies wchodzi do auta tylko przednimi nogami, tylne na zewnątrz i ni cholery, nawet centymetr dalej... W końcu się poddaję, spuszczam go z paska, mając łzy w oczach. Maciek dzwoni: "Masz go?" "Nie, ja nie umiem go spacyfikować" Zbiera mi się na płacz. Następna parówka, wrzucam na tylne siedzenie. Wlazł, ale jak chciałam opuścić fotel (auto ma tylko dwoje drzwi) wyprysnął na zewnątrz. Nożesz kuźwa!
W naszą ulicę skręca kolejne auto, taki półdostawczak, coś jak Berlingo czy Kangoo. Pies za autem, biegnie, nie zatrzymuje się. Wsiadam, odpalam, jadę za nim, byle dalej od tej cholernej przelotówki. Facet podjechał pod posesję, wysiadł, popatrzył na psa, wszedł na podwórko i zamknął furtkę. Zaczynam swoje przedstawienie od nowa, pasek, parówki (matko, ile ich zostało? starczy?), cyrk na kółkach. Pies zaczyna zawracać do Szczecińskiej... Jedzie kolejne auto - mój Misiek. Stoję jak tirówka, macham łapami, stój! Otwórz drzwi, masz duży samochód, może wsiądzie do Ciebie. Nic z tego, ale pies, powoli idzie za samochodem Wieśka. Ok, byle na podwórko, jak go tam zatrzaśniemy, nasze szanse rosną. Nie wiem jak, ale wlazł na podwórze, ja psa na pasek: "Misiek, proszę Cię, trzeba do Centrum, ale ja go nie upchnę do auta" Wiesiek patrzy na mnie jak na kretynkę: "Przecież to nie brytan jakiś, tylko wypierdek mamuta" Dobra, będę twarda i odważna, ale pojedź ze mną. Twardo, mając wsparcie psychiczne, trochę na pasku a trochę nogą - wpycham psiaka do auta. No extra. W aucie jestem ja i pies. Ale siedzę na miejscu pasażera, a pies między moimi nogami. Wiesiek westchnął i wsiadł jako kierowca. Dzwonię do Seidla, bo jest pół do ósmej, Zmienniczka nie odbiera, trudno, Misio, gazu!
Wchodzimy do Centrum. Mina Michała i p. Małgosi na nasz widok - bezcenna. Zawsze byłam z kotami, różnymi, moimi, tymczasami, dziczkami, ale z psem? I to jeszcze na pasku od spodni? Zmienniczka: o rany! Badamy się, psiak grzeczniutki nawet nie piśnie. No miło nie jest: na grzbiecie jakieś dziury, zdaje się że od dużego psa, jeszcze nie zagojone, ale już nie świeże. Psiak ma jaja (chociaż tyle dobrego, że nie dziewucha!) i przepuklinę w okolicy pachwiny. Zmienniczka mówi, że trzeba operować, jak najszybciej. Przepuklina też raczej stara, bo poprzerastana, ale wiadomo. Dobra, jedziemy do domu, psiak na pożyczonej smyczy i w pożyczonych szelkach. Super extra, ale jak tu spać iść? Georg ma wk... nie maksymalne, Gadget bezstresowy wali psa w mordę, Gabryś się nastroszył i prycha... Jak zamkniemy psa w przedpokoju i kuchni, to będzie tam lodówka, bo piec jest w pokoju. Poza tym co? mam postawić w pokoju wszystkie kuwety?
Pies zostaje na smyczy, którą przewiązuję sobie przez bark i tak śpię.
Caillou pisze:a mnie dwa lata temu jeszcze nie było prawdopodobnie na świecie
urodziłam się dopiero ok 15 lutego 2011
Użytkownicy przeglądający ten dział: nfd, Sigrid i 854 gości