» Sob sie 25, 2007 5:40
Dolce far niente
Rzuciwszy Dziadkowi wymowne spojrzenie z gatunku „ o mnie się nie martw” wybiegłem do ogrodu , wyskoczyłem na mur i skierowałem się na przystań.
Wszyscy siedzieli w starym koszu plażowym rozkoszując się ciepłem i spokojem. Nawet kocięta, widać syte wrażeń, spały rozciągnięte na piasku od czasu do czasu poruszając przez sen łapkami.
Jednak szpitalna kotka, która dobrze znała możliwości swych pociech na wszelki wypadek ułożyła się blokując wyjście na plażę...
Dexter wymościł sobie w piasku wygodny dołek, pies ukrył się w cieniu i tylko Alex i Smarkacz rozmawiali o czymś ściszonym głosem.
- Wszystko w porządku – powiedziałem układając się obok psa.- Dziadek dostał list i obiecał, że tak czy siak dostarczy mapę...
- Może być ciekawie – zamruczał Smarkacz, a Alex zachichotała.
Przez szparę w koszu obserwowałem plażę. Mali chłopcy rozgrzebywali piasek w poszukiwaniu drobnych pieniędzy, ptaszyska unosiły się na falach, a w oddali kołysały się żółte i czerwone boje.
Pomyślałem o spokojnym życiu kociego emeryta i uśmiechnąłem się do siebie.
Ile ciekawych rzeczy wydarzyło się w całkiem niedługim czasie...Jak bardzo odmieniło się moje życie...życie, w którym do niedawna największe urozmaicenie stanowiły wizyty doktora Zygmunta albo nocne powroty Wnuka, który czasami, gdy było zbyt pózno, aby nie budzić Dziadka wchodził do pokoju po gałęziach rozłożystego orzecha, które sięgały aż do ziemi tworząc wygodne schody.
Nagle przyszło mi do głowy, że podobnie musiał myśleć sam Dziadek...
Przypomniałem sobie samotne wieczory, Dziadka w fotelu, pogrążonego w lekturze, robiącego ołówkiem notatki na małych karteczkach, albo pochylonego nad maszyną do pisania. Monotonny stukot klawiszy usypiał mnie i coraz bardziej obojętniałem na zmieniające się za oknem pory roku, a po krótkim biegu dostawałem zadyszki...
Teraz wyglądałem chyba podobnie jak Dziadek – poruszałem się żwawiej, ustąpiła sztywność łap o poranku, sen stał się zdrowy i głęboki...
Pomyślałem sobie, że obecność pani Doroty i Dextera sprawiła, że dom znowu wypełnił się życiem.
A kiedy spoglądałem ukradkiem na Dziadka gładzącego dłoń pani Doroty przed moimi oczyma otwierała się aksamitna ciemność stodoły wypełnionej wonią siana...
Tak, tak, wspomnienia przeszłości i dzień dzisiejszy, o którym naprawdę nie było wiadomo, co przyniesie sprawiały, że krew zaczynała żywiej krążyć w żyłach...
Mając pod brzuchem ciepły, sypki, miękki piasek, a nad głową błękitne niebo prześwitujące przez szpary w koszu – zapadłem w miłą drzemkę, z której obudziły mnie znajome glosy dobiegające znad brzegu morza.
Moi towarzysze też musieli je usłyszeć, bo jeden po drugim otwierali oczy i spoglądali w tamtą stronę.
Zamrugałem oczyma, bo widok jaki mi się ukazał, był zgoła niecodzienny...
Skrajem plaży, w kierunku szopy , wzbudzając ogólne zainteresowanie, podążał malowniczy korowód. Na czele kroczył profesor Maurycy w długich, skórzanych butach i korkowym hełmie na głowie, za nim Dziadek i pani Dorota z przeciwsłoneczną parasolką oraz ponury Wacław, którego karykaturalnie długi i chudy cień prześlizgiwał się po piasku jak wąż.
Korowód zatrzymał się nieopodal szopy a wtedy profesor wyjął z płóciennej torby rulon papieru i wsunął go w szparę pod drzwiami, udając, że nie słyszy rozpaczliwych krzyków :
- Wypuśćcie nas ! Wypuśćcie nas w tej chwili !!!!
Po czym malownicza grupa skierowała się ku przystani. Jako, że kutry były jeszcze malutkimi punktami na horyzoncie towarzystwo przysiadło na szczycie wydmy tak blisko, że słyszeliśmy każde słowo.
- Ha, ha, ha – profesor śmiał się prawie do łez. – To najpiękniejszy prezent, jaki dostałem na swój jubileusz ... nie marzyłem o tym nawet w najśmielszych snach...
Dziadek również wydawał się być rozbawiony.
- Czekałem na tą chwilę od dziecka...i doczekałem się...
Wacław zaś, poważnie kiwając głową podsumował, że cierpliwość to cnota, która zwykle zostaje nagrodzona.
Profesor zdjął hełm i zapalił nieodłączne cygaro.
- Maurycy – powiedział Dziadek wyjmując z kieszeni fajkę – czy to jest twoja ostateczna decyzja ?
- Przekazanie zbiorów ? – profesor wypuścił w niebo zgrabne kółko. – Ależ oczywiście...Zresztą ...ekhem... motywy są ... ekhem...dość proste...Jeszcze nie zdarzyło mi się...ekhem... spotkać kobiety, której nie przeszkadzałaby obecność sarkofagu...ekhem...dajmy na to w salonie...
Pani Dorota uważnie przyjrzała się profesorowi .
- Maurycy...- zaczęła nieśmiało - czy.....?
Profesor pokiwał głową.
- Rzecz jasna ona...ekhem...jeszcze o niczym nie wie...- powiedział i zaczerwienił się zupełnie jak Wnuk w obecności dziewczyny z parku. – No i sam...ekhem...jeszcze nie wiem jak jej to powiedzieć...
- Może byłoby ci łatwiej, gdybyś miał kota – roześmiał się Dziadek, ale patrząc na żałosną minę profesora szybko spoważniał.
- Wiesz dobrze, Karolu, że zawsze miałem z tym problemy...- rzekł profesor.
Pani Dorota pogładziła rękaw bluzy profesora.
- Będzie dobrze, zobaczysz...
Małe wąsiki połaskotały mnie w ucho i przenikliwy szept oznajmił :
- I żyli długo i szczęśliwie...
Spojrzałem w stronę starej szopy skąd dobiegały dwa mocno zachrypnięte głosy. Dziadek wstał i podszedł do jednego z chłopców myszkujących po plaży.
- Kiedy sobie stąd pójdziemy – powiedział wręczając chłopcu złożony na pół banknot – policzysz do stu i otworzysz szopę. I pamiętaj – nikogo tutaj nie widziałeś.
- Nie widziałem – przytaknął chłopiec pokazując szczerbę między zębami.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!