meg11 pisze:Kamari

masz całkowitą rację. Czasami trzeba być ostrym żeby pomóc.Kotom nic się nie stanie gdy się je czasami mocniej przytrzyma. Iwonko kontenerek możesz dodatkowo zabezpieczyć no obwiązując sznurkiem bądż jakąś mocniejszą tasmą
Nie leczony świerzb może zrobić mnóstwo krzywdy kotom.
Każda choroba może zaszkodzić. Moja Piglunia żyła ze świerzbem w uszach ponad 10 lat, bo ja nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Pisałam już o tym, nie będę się powtarzać.
Nie umiem jeszcze obsługiwać kotów, robię wszystko jak potrafię. Do Ogryni i Babuni nie da się podejść, więc nie wiem jak miałabym je złapać za kark.
Gdybym ich nie zabrała do domu, to by już nie żyły.
Dyskutowałyśmy już tu nie raz na ten temat. Potrzeba czasu. Piglunia była tak samo dzika jak Ogrynia i Babunia, przyszedł moment kiedy mogłam jej zapuścić do uszu Oridermyl.
Może i tu się doczekam. Na ulicy nikt by im tabletek nie podawał.
Poza tym znam osoby, które mają koty od wielu lat i mówią mi, że są koty nieobsługiwalne. Nawet dr Jurga mówił mi, że trzeba czasem do badania podać kotu lek, bo inaczej nie możnaby było go zbadać.
Ja już przestałam sobie rwać włosy z głowy z tego powodu.
Uratowałam tym kotom życie, staram się jak mogę. Ale pewnych uwarunkowań nie przeskoczę.
Tłumaczyłam, że żebym zaprosiła weta do domu, to najpierw musiałabym wywieźć wozem meblowym graty z mieszkania, zlikwidować moje biuro mieszczące się za szafą, wywieźć mamę razem z kanapą do której chowają się koty. Mam szafy na takich podestach, można się tam wślizgnąć od tyłu i schować. A szafa ciężka, żeby odsunąć, to trzeba byłoby ją opróżnić. To nie dla mnie. Nie mam na to siły.
Ja widzę tylko jedno rozwiązanie. Oddać te koty komuś, kto sobie z nimi poradzi, choć weterynarz na Bródnie w lecznicy, do której specjalnie pojechałam z Babunią, też sobie nie do końca poradził. Mimo podbieraka i pomocy dwóch osób. A tam podobno sobie radzą z dzikimi kotami.
Tylko czy ktoś te koty zechce?