» Wto sie 21, 2007 5:36
Dzień d0bry ! Biuletyn wojenny - wczorajsza nocna burza z porywistym wiatrem NIE zalała mi domu. Za to...przyniosła ze sobą maleńką czarnulkę, która dostała na imię Bisia. Bisia - potem zrobię fotki - ma ogonek długi jak miesiąc a chudy jak wypłata.
a teraz........................................Paparazzi nie dają nikomu spokoju
Alex i Smarkacz spojrzeli na nas poważnie i z troską.
- Wydaje mi się – rzekł powoli Smarkacz – że zaczyna się robić NIEBEZPIECZNIE. Ciotki posuwają się coraz dalej i licho wie, jak się to może skończyć.
- Trudno – powiedzial Tetryk. – Tkwimy w tej awanturze po same uszy...Zresztą ...nie będę ukrywał, CHCĘ odnalezć Złotą Bastet . Bez względu na to, co może się wydarzyć...
Spojrzeliśmy na siebie płonącymi oczyma.
- Teraz do „ Kota Filozofa ” – rzuciłem i pomaszerowaliśmy w kierunku deptaka kryjąc się przed oczyma ludzi...
Willa , dawniej ponury, zapuszczony budynek, w którym jak dwa przyczajone pająki rezydowały ciotki, nabrała zupełnie innego kolorytu od chwili, gdy Wnuk zamienił ją w przytulną kawiarnię. Ściany, pomalowane na kolor świeżutkiej śmietanki radośnie prześwitywały spomiędzy mrocznej zieleni sosen a drewniane balustrady obszernego tarasu doskonale harmonizowały z niedużymi stolikami i wygodnymi krzesłami ogrodowymi. Blaty niektórych stolików stanowiły jednocześnie kremowo-brązowe szachownice, zaś figury do gry – jeśli ktoś miał na to ochotę – można było wypożyczyć w barze.
Dodając do tego błękitny szyld z moją podobizną Wnuk stworzył jedno z – moim zdaniem – przyjemniejszych miejsc w mieście, które miało już swoich stałych bywalców.
W godzinach południowych i wczesnym popołudniem stoliki okupowali emeryci, zawzięcie grając w szachy lub w brydża, a wieczorem w kawiarni pojawiali się długowłosi młodzieńcy prowadzący niekończące się dyskusje o sztuce, muzyce i filozofii..
Biorąc zaś pod uwagę, że właśnie był ranek, a profesor Maurycy nie był długowłosym młodzieńcem właśnie o tej porze spodziewaliśmy się go tam zastać.
- Zaczekajcie – szepnęła Alex zwinnie przeciskając się między prętami ogrodzenia, po czym błyskając rudym futrem przespacerowała się między stolikami.
- Patrzcie państwo, co za piękność - rozległ się głos profesora Maurycego, pochylającego się, aby pogłaskać Alex.
Alex zamruczała z aprobatą i usiadła na trawie w pełnej godności pozie. Profesor raz jeszcze przesunął dłonią po jej złotym futrze.
- Jak mniemam bywasz tu częściej niż ja - zapytał, a Alex z gracją trąciła jego dłoń głową.
Kątem oka spojrzałem na Smarkacza. Siedział z głupio uchylonym pyszczkiem, z którego wystawał koniuszek języka.
- Zamknij pyszczek – szepnąłem cicho do Smarkacza. – Przecież nie musi na każdym kroku widzieć, jak popadasz w zachwyt...
Smarkacz błyskawicznie schował język, a tymczasem w kawiarnianym ogródku pojawili się nowi goście.
Byli nimi młody człowiek w marynarce w buraczkowo-zieloną kratkę i tabaczkowych spodniach z przewieszonym przez ramię aparatem i młoda dziewczyna z włosami w kolorze sreberka od czekolady, spodniach spadających z bioder i butach na bardzo cieniutkich obcasach, w których co chwila się potykała.
Dziewczyna w palcach zakończonych paznokciami nienaturalnej dla ludzi długości trzymała mikrofon, a w drugiej ręce trzymała srebrny łańcuszek przyczepiony do obroży czegoś, co żadną miarą nie przypominało psa.
- Co TO jest ? – szepnął Smarkacz prosto do ucha psa.
Pies przekrzywił łeb i rzucił Smarkaczowi ponure spojrzenie.
- Owoc wieloletniej pracy genetyków – powiedział i zaczął się nerwowo iskać skubiąc zębami futro tuż u nasady ogona.
Dwójka młodych ludzi szła najwyrazniej w kierunku profesora, który nadal prowadził miłą pogawędkę z Alex.
- Pan Maurycy Nebera ? – zapytał młody człowiek i nie pytając o pozwolenie rozsiadł się naprzeciw profesora.
Uśmiech, jakim profesor odpowiedział na pytanie młodego człowieka, nie wróżył niczego dobrego – do złudzenia przypominał jeden z niemiłych grymasów wyprowadzonej z równowagi Alex .
- Profesor Maurycy Nebera – powiedział profesor przyglądając się buraczkowo – zielonej marynarce.
Młody człowiek poprawił się na krześle i skinął na swą towarzyszkę.
- Czy mogę dowiedzieć się, z kim JA mam wątpliwą przyjemność ? – zapytał profesor nie zmieniając wyrazu twarzy, w której lodowato błysnęły niebieskie oczy.
Dexter przysunął pysk do mojego ucha.
- Twardziel – syknął z aprobatą.
Buraczkowo-zielona marynarka lekko uniosła się na krześle i szczerząc w uśmiechu białe, równe jak od linijki zęby powiedziała :
- Fakt.
- Ach – twarz profesora rozjaśnił jeszcze bardziej promienny wyraz . – Pan Fakt....
- Nie – młody człowiek spojrzał na profesora z politowaniem. – Gazeta.
Przyszło mi do głowy, że albo młody człowiek jest absolutnym kretynem, albo do perfekcji opanował robienie kretyna z samego siebie. Mrugnąłem do siedzącej nieruchomo na poręczy fotela Alex. Odpowiedziało mi ciepłe porozumiewawcze spojrzenie.
- A więc – profesor zawiesił na moment głos – czego chciałby się pan, panie Fakt Gazeta dowiedzieć ?
- Gazeta Fakt – rzekł lekko zniecierpliwiony młody człowiek dając znak swej partnerce, aby przestała nagrywać.
Profesor nagle poprawił się na krześle, wyjął cygaro, zgrabnie odgryzł jego koniuszek i zapalił.
Nad stolikiem uniosły się kłęby dymu.
Młody człowiek zakaszlał.
- Cygaro...- zaczął niepewnie. – W pana wieku...
Profesor założył nogę na nogę.
- Bez obawy – rzekł i strzepnął popiół za siebie. – W trakcie mojego pierwszego pobytu w Egipcie poznałem recepturę pewnej mikstury...
Lekko odsunął podetknięty mu pod nos mikrofon i kontynuował :
- ...mikstury...ekhem...właściwie była to substancja używana do konserwacji zwłok...tak, wy, młodzi raczej wolelibyście sformułowanie „do produkcji mumii”...
Nie bez satysfakcji zauważyłem, że pazurzasta dłoń trzymająca mikrofon lekko drgnęła.
- Otóż...ekhem...mój przewodnik, Abdullah sprzedał mi ją za...ekhem...powiedzmy pewną, niewygórowaną sumę...
Oczy młodego człowieka rozbłysły zupełnie jak oczy ... dwu niedużych postaciek, które wyrosły jak spod ziemi pomiędzy mną a Dexterem.
- Ale, żeby to zrozumieć – profesor przeciągnął suchą, opaloną na brąz dłonią po grzbiecie Alex – zacznijmy od techniki, jaką stosowano przy preparowaniu zwłok...
Właścicielka opadających spodni lekko zbladła, a profesor uśmiechnął się jadowicie. Zaś dwie postaćki z zainteresowaniem wyciągnęły do przodu chude szyjki.
- Aby zapobiec psuciu się zwłok... paraszyta...to znaczy...ekhem...specjalista od produkcji wprowadzał do nosa zwłok...ekhem... zakrzywiony drut, którym...
Mikrofon upadł na trawę, a właścicielka szponiastych paznokci, potykając się na cieniutkich obcasach i przyciskając do ust chusteczkę higieniczną znikła w drzwiach kawiarni.
- Czy mógłby nam pan oszczędzić drastycznych szczegółów ? – zapytał młody człowiek, którego twarz przybrała niebezpiecznie zielonkawy odcień.
- Ależ proszę – profesor sięgnął po następne cygaro. – Zaraz...zaraz...o czym to mówiliśmy ....?
- Właściwie chciałem zapytać pana o Złotą Bastet... – rzekł młody człowiek odzyskując pewność siebie i rumieńce.
- A....Złota Bastet...- profesor uśmiechnął się, a jego twarz na chwilę schowała się za obłokiem dymu. – Tak. Prawdę mówiąc sam nie wierzyłem w jej istnienie, dopóki nie ujrzałem jej na własne oczy....w roku...ekhem...w roku....
Stworzenie, które żadną miarą nie przypominało psa zaczęło kręcić się niespokojnie rozglądając się za swoją panią.
- Co TO jest ? – zapytało mniejsze z kociąt wlepiając w nie błękitne ślepka.
Zaś drugie, jak zahipnotyzowane wpatrywał się w poruszający się po trawie koniuszek ogona stworzenia, wzrokiem, który wróżył same kłopoty.
Srebrnowłosa dziewczyna nieco niepewnym krokiem podeszła do stolika i osunęła się na krzesło.
W tej samej chwili owoc wieloletniej pracy genetyków wrzasnął, jakby obdzierano go ze skóry i rzucił się do panicznej ucieczki pociągając za sobą krzesło wraz z siedzącą na nim właścicielką.
To większe z kociąt, znudzone długim nic nie robieniem, podkradło się niepostrzeżenie w pobliże stolika i wszystkimi pięcioma pazurkami pręgowanej łapki chwyciło merdający koniec ogona...

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!