» Sob mar 19, 2016 19:49
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show
Obserwuję Florcię wnikliwie. Zmieniło jej się z lekka podejście do życia. Dzielnie mnie pilnuje i jest wierna, jak pies. I często głodna, jak wilk. Chociaż je za dwóch. Łasi się i manualnie dopomina o pieszczoty. Jak się, w jej mniemaniu, ociągam, to mnie poklepuje i wspina mi się na nogę. Do repertuaru weszło także noszenie na rączkach po całym domu. Mości się kociczka na moim ramieniu i ruszamy na spacer. Jako żywo, przypominają mi się czasy, gdy miałam w domu ząbkujące niemowlę... Dużo ostatnio ze sobą rozmawiamy, przeważnie na temat "miau". Systematycznie dostaję również sporo słodkich kocich całusów i zdarza mi się spacerować po świecie z czerwonymi plamkami na twarzy, po kocim peelingu. Okazało się również, że nadaję się na kota alfa. Wnioskuję to na podstawie faktu, że ciągle, mimo upływu czas, na tym stanowisku tkwię.
Co do Florciątek, sytuacja nadal jest niepewna. Ona ma bardzo gęste futerko i dziś po raz pierwszy udało mi się zlokalizować mały sutek na szanownym brzuszku. Wprawdzie nie jest ani znacząco powiększony, ani zaróżowiony, ale ujawnił się... Mam nadzieję, że nasze kociątka zdrowo pomnażają ilość komórek. Ano, będzie, co Bóg da. Jak da, to się ucieszymy, a jak nie, to spróbujemy ponownie, jak przyjdzie stosowny czas.
Mój palec u stopy, chyba jednak jest złamany... Nie będę robić zdjęcia RTG, bo taka pewność mogłaby być przygnębiająca. Jeszcze objawy by mi się nasiliły. Gipsu na to uszkodzenie i tak się nie nakłada, tylko przykleja plastrem kalekę do zdrowych palców i nosi obuwie na twardej podeszwie. Na jakiś czas muszę zapomnieć o istnieniu butów na obcasach. Do pracy chodzę z wdziękiem w adidasach. Myślą sobie moi wiekowi pacjenci, że mi się młode lata przypomniały i teraz preferuję styl sportowy. Już nie tłumaczę, że nie mam wyjścia.
A poza tym w piątek zmarła pani Marianna, do której przychodziłam robić opatrunki na odleżynach. Akurat trafiłam na moment śmierci. Kobieta przeżyła dziewięćdziesiąt sześć lat, wychowała dzieci, doczekała się wnuków i prawnuków. Jesienią jeszcze skopała ogródek i poprzesadzała kwiatki. Chorowała krótko, pojednała się z Panem Bogiem i umarła we własnym łóżku, otoczona rodziną. Dobre życie i dobra śmierć, sprawnie i bez wyjącego cierpienia.
To pewnie trochę bezdusznie brzmi, ale śmierć także jest naturalną częścią życia. Czasem najtrudniejszą. Ale jest nieunikniona, gdy przychodzi na nią czas. Tak, jak sztuką jest godnie żyć, tak samo sztuką jest dobrze umrzeć.
A dzisiaj są urodziny Julka. Czternaste. Kiedyś, gdy chłopcy byli mali i nie rozumieli reguł rządzących kalendarzem, była o to cała afera. Bo dlaczego Paweł ma mieć pierwszy urodziny, skoro jest młodszy? Teraz nie ma kłopotu. Julek zaprasza, kogo sobie życzy, ja kupuję prezent, skrzynkę coli, tonę chipsów, ciasta, owoce, lody i tort. I jest impreza. Młodzież się bawi, a po dziewiętnastej grzecznie idzie do domu. Może w następnym roku zarezerwuję im kręgielnię, czy coś tam innego, ale teraz jestem spłukana. Na szczęście Julek nigdy nie rości sobie pretensji do wszelkich luksusów i dlatego właśnie tak bardzo na nie zasługuje. On potrafi się cieszyć z wszystkiego. To takie dobre dziecko, co to od urodzenia zachowuje się w każdej sytuacji właściwie. Jestem szczęśliwa, ponieważ on trafił się właśnie mi, a nie jakiejś innej kobiecie. I jestem z niego zawsze bardzo dumna.
A Zosia i Paweł zdawali dzisiaj egzaminy na kolejne stopnie karate. Dobrze im poszło.
Jestem ciągle jakaś zmęczona. Jak tylko mogę, to po prostu delektuję się spaniem. W moim wieku zimę powinno się przesypiać.