» Nie sie 31, 2008 20:32
Stukając do drzwi domu w głębi parku poczułem się co najmniej dziwnie. Kątem oka spojrzałem na obluzowaną deskę w ścianie werandy, przez którą tyle razy wymykałem się na zewnątrz. A gdy Babcia Tekla, która pojawiła się w progu otworzyła drzwi i zaprowadziła mnie do kuchni usłyszałem szelest za piecem i uśmiechnąłem się do siebie.
Wyobraziłem sobie mojego ojca, który siedzi pogryzając pestki słonecznika i brata, popijającego leśne wino.
Oj, bardzo zachciało mi się tego wina, kiedy posadzono mnie przy stole obok misy ze złocistymi, smukłymi gruszkami…
Babcia Tekla, zupełnie jakby czytała w moich myślach, postawiła na stole smukłą butelkę i wysokie kieliszki z ciemnoczerwonego szkła.
- Gronowe – powiedziała napełniając je po brzegi. – Zdrowe – uśmiechnęła się w kierunku chudej, bladej dziewczyny o krótkich, ciemnych włosach. Dziewczyna nosiła ogromne okulary w okrągłych ciemnych ramkach, które upodabniały ją do jakiegoś owada.
- A to jest właśnie Mo…Luiza, wnuczka nauczyciela, o którym już panu wspominałam – rzekła Babcia Tekla.
Przyjrzałem się uważnie dziewczynie.
Jej oczy były ciepłe i brązowe, jak oczy Arona, ale uśmiech był uśmiechem Karoliny.
- Moi rodzice pozostali w mieście – powiedziała dziewczyna. – Tata gra w filharmonii, a mama zajmuje się tatą…a ja jestem na tyle dorosła, żeby zająć się domem dziadka.
- Luiza prowadzi bibliotekę – dodała Kociama i dostrzegłem stojące w sąsiednim pokoju regały pełne książek.
Grzbiety niektórych z nich wydały mi się znajome.
- Dziadkowi udało się ocalić bibliotekę Złociejowskich – wyjaśniła dziewczyna. – Mamy wiele białych kruków.
- Chętnie je obejrzę – powiedziałem wstając z miejsca.
W pokoju pachniało trochę kurzem a trochę starymi książkami i jeszcze czymś,…w czym po chwili rozpoznałem zapach leśnego tytoniu.
Jedna z książek poruszyła się i ze szpary wyjrzała uśmiechnięta twarz mojego brata.
- Witaj, Kleofasie – szepnął. – Jak widzisz wszystko jest po staremu.
- Witaj – odszepnąłem.
- Wiemy o wszystkim, co dzieje się w mieście – rzekł brat. – Ponoć dwór stoi jak nowy…
Kiwnąłem głową i wziąwszy do ręki książkę udałem, że przeglądam ją z zainteresowaniem.
- To najpiękniejsze baśnie – rozległ się za moimi plecami głos Kociamy. – Dzisiaj mam je zanieść dzieciom.
- Czytają baśnie?- Zapytałem nieco zdziwiony.
- Czytają – wtrąciła dziewczyna w okularach. – Nawet dzieci ze Złejwsi pożyczyły już parę książek.
Pomyślałem o zwałach szarych, mokrych chmur zwisających nad wsią.
- Pan Kleofas nie słyszał jeszcze o Złejwsi – powiedziała Kociama.
- Ale na opowieści będzie pora zimą – Babcia Tekla zastukała łyżką o brzeg miski, w której leżały pokrojone w cienkie paski gruszki. – Proszę do roboty!
Na piecu powoli gotował się syrop, a zza pieca dochodził leciutki zapach leśnego tytoniu. Poczułem się zupełnie tak, jak wtedy, kiedy skulony za stertą polan podglądałem, co działo się w kuchni wdrapałem podsłuchiwałem toczące się przy stole rozmowy.
Kociama podsunęła mi kilkanaście małych karteczek, które położyła na stole Pacynka.
Na każdej z nich widniał duży, wyraźny napis GRUSZKA ZŁOCIEJOWSKA W SYROPIE.
- To trzeba przykleić na każdy słoiczek – wyjaśniła i podsunęła mi spodeczek z klejem domowej roboty.
Zdążyłem przykleić zaledwie dwie karteczki, gdy nagle ktoś zastukał do drzwi werandy.
- Dobry wieczór – powiedział komendant straży miejskiej.
Rozejrzał się po kuchni i dostrzegłszy Pacynkę uśmiechnął się przepraszająco.
- Właściwie to przechodziłem obok, a zbiera się na burzę…
- Nietrudno się domyślić – fuknęła Pacynka, zupełnie jak Miaulina i spojrzała w okno, które na jedną chwilę rozjaśniło się w świetle dalekiej błyskawicy. W oddali zamruczał grzmot, a służbowy pies komendanta wpełznął niepostrzeżenie pod ławę. Z kredensu dobiegło pełne pogardy prychnięcie i w półmroku błysnęły oczy kotki.
Babcia Tekla postawiła na stole dodatkową szklankę z herbatą i dołożyła drew do pieca.
- Mam nadzieję, że pogoda się nie zepsuje – powiedziała i wyjaśnią, że za kilka dni dzieci wybierają się na grzyby.
- To nagroda za pomoc w … - zaczęła Kociama. – Ale to kolejna dłuższa opowieść.
- Na długie, zimowe wieczory – dokończyłem, a Babcia Tekla pokiwała głową.
Grzmot zamruczał nieco bliżej, bliżej służbowy pies zrobił się prawie niewidzialny.
- Nie lubi hałasu – wyjaśnił komendant straży miejskiej zaglądając pod ławę. – Jeśli już mowa o wycieczce, udało mi się załatwić kuchnię polową i kilkanaście kieszonkowych atlasów grzybów.
Niebieskie światło rozjaśniło okno, a Pacynka otuliła się kolorowym szalem.
- Myślę, że nie będą potrzebne – powiedziałem, - Wybiorę się z wami, a na grzybach znam się dość dobrze…
Miaulina chrząknęła znacząco i przykryła nos łapką.
-Tak, tak – powtórzyłem spoglądając w stronę kredensu.
Pierwsze krople deszcze zabębniły o szyby i zaszeleściły po dachu. Zagrzmiało całkiem głośno i Pacynka nagle znalazła się dziwnie blisko zacisznego kąta przy piecu.
- Niech pada – powiedziałem. – Grzyby lubią deszcz.
Babcia Tekla wyłożyła resztkę gruszek na płaski talerz i podała każdemu nieduży widelczyk.
Gruszki były gorące, słodkie, na pół przezroczyste i niby miód rozpływały się w ustach

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!