Dzięki Ola, doczytałam już, że takim "robakożercom" można dawać kocią karmę w razie czego. A kawałek białego sera łatwiej kupić, niż jedno jajko, będę pamiętać, dzięki za radę. Choć wolałabym nie mieć po co, nie lubię takich przygód. Malucha uratowałam, to prawda, zadziobałyby go. A miałam chwilę zastanowienia, czy cofnąć się kilkanaście metrów do przejścia ze światłami, czy pójść na takie bez świateł. Gdybym wybrała pierwszą opcję, nie znalazłabym się w okolicy zdarzenia.
O srokach wiem, napatrzyłam się, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Parku. Znalazłam tu w pierwszym wątku Krzysia jedną historię, zacytuję się, to kwiecień 2013 roku:
Dzisiaj miałam taką smutną przygodę... Idąc do śmietnika, zobaczyłam na altance srokę. A obok, na chodniku, małego ptaka. Myślę - pisklę uczy się latać? Niemożliwe... Nagle sroka do niego zleciała i zaczęła tłuc go dziobem po łebku. Szybko podeszłam, sroka przepłoszyła się, uciekła. Na chodniku kos, już bez oka, zamiast niego krwawa miazga, z krwawiącym łebkiem

Żyje, ale słabiutko oddycha. Nawet się nie poruszył, kiedy go wzięłam. Do domu, transporter, ręczniki papierowe, do Kliniki. Myślałam, że w autobusie przestanie oddychać, ale nie. Doktor w Klinice przyniósł morbital, nie było czego ratować

Wiele lat można było zawozić potrzebujące ptaki na Kliniki przy Uniwersytecie. Od jakiegoś czasu nie można i ciężko uzyskać pomoc, bo jest się uzależnionym od widzimisię strażnika z SM. Pisałam, jak mnie zbył w maju, kiedy z kasztana obok nas spadły dwa pisklaki grzywacza. Ludzie! wolę tego nie wspominać.
Mamy to
Przytulisko pod miastem, nigdy tam jeszcze nie byłam. Gdybym miała osobę z autem teraz w poniedziałek, pewnie bym od razu do nich dzwoniła. Robią dobrą robotę, trafia do nich cały przekrój dzikiej zwierzyny z lubelskich dróg, lasów, parków. Bo ta
dziewczyna, do której od razu zadzwoniłam, jest sama i też ma zatrzęsienie. Ciężka sprawa.
Sroki i wiewiórki - temat mi znany. Kiedy mieszkaliśmy w Parku, częstym widokiem była baba na osiatkowanym balkonie, która klaszcze i pokrzykuje. To byłam oczywiście ja, próbująca odstraszać sroki (ale pamiętam i gawrony z takich akcji, zresztą kawki w sumie też, gniazdowały w takiej sporej budce, która w końcu spadła... też tu gdzieś historię opisałam), które zaczepiały naszą wiewiórczą rodzinę. Choć okoliczne bacho... przepraszam: dzieci, też dołożyły do niełatwego życia wiewiórek swoją cegiełkę (bywało, że dosłownie

).
Sroki i koty - też zdążyłam zorientować się w temacie. Wolę nie pamiętać tej sytuacji sprzed 2,5 roku, choć żaden z maluchów wtedy nie ucierpiał. Chyba były już za duże. Ale że takie sroczysko mogłoby porwać i zabić kocię - zdaję sobie sprawę.
Mamy gniazdo srok niedaleko okna, bardzo nad tym ubolewam

Kiedyś były mi raczej obojętne, pamiętam, że moja mama mówiła zawsze, że nie lubi skrzeczenia srok, bo kojarzą jej się z cmentarzem, faktycznie najczęściej w tego typu miejscach można było je spotkać. Teraz rozpanoszyły się wszędzie, a mnie ich skrzek będzie już zawsze kojarzył się z przerażoną buranią otoczoną "ujadającymi" ptaszyskami, ech
