Wczoraj po 15 do sklepu obok naszego podwórka trafiła mała,przerażona trikolorka. Cudna kicia, ale widać, że poraniona, coś się stało. Przestraszona do obłędu. Na pierwszy rzut oka widać, że domowa, bo względnie zadbana, chociaż ja miałabym parę uwag.
Dziewczymy ze sklepu przyleciały po pomoc do TŻ-ta Pani Jadzi, bo akurat był w portierni. TŻ zaraz ściągnął Panią Jadzię, a Pani Jadzia mnie z góry. Krótka decyzja i lecimy do wetki. Ale jeszcze przed mąż Pani Jadzi musiał pobiec do ich domu, bo Pani Jadzia, jak dostała wiadomość o znalezionej kotce, wybiegła z domu i zostawiła wstawiony obiad.
W końcu mogłyśmy jechać. Wetka kotkę obejrzała, określiła wiek na około 2-3 lata. Okazało się, że kotka przeżyła właśnie upadek z okna, ma złamany kieł, naruszoną szczękę, ale na tyle nieznacznie, że drutować nie trzeba. Oczka eweidentnie niedoleczone, bo wdała się chlamydia. Ale wetka uważa, że wet, u któego kotka była leczona, mógł sobie z tym po prostu źle radzić.
Poza tym stan kotki dobry, macica powiększona, czyli albo ruja albo ciąża.
No to mamy kolejną bidę pod opieką. Ustaliłyśmy z wetką, że ze sterylką aborcyjną czekamy do jej powrotu z urlopu, wczoraj i jutro antybiotyk w zastrzyku, a od poniedziałku podajemy w tabletce, na oczka gentamycyna.
Po powrocie na podwórko Pani Jadzia kazała wydrukować ogłoszenia, bo może faktycznie komuś uciekła, wypadła z okna i ktoś jej szuka. No to wydrukowałam.
Opiekunowie kotki znaleźli się niemal natychmiast. Pani Jadzia opowiadała, że ich zachowanie wzbudziło jej zaufanie, że faktycznie kochają tę kotkę i faktycznie mógł to być nieszczęśliwy wypadek. Zapytali, ile są winni za wizytę u weta i dzisiaj mają przyjść z kasą i pożyczonym od Pani Jadzi koszykiem. Pani Jadzia zobligowała ich do kontynuacji leczenia, zagroziła, że skoro wie, gdzie mieszkają i dowie się, czy byli u lekarza, to przypilnuje tego. Obiecali, zobaczymy.
Dla mnie to z nich opiekunowie jak z koziej d... trąba. Mieszkają na 4 piętrze, nie mają zabezpieczeń okien ani balkonu, a na noc szeroko pootwierane, bo gorąco. "a kotka nigdy nie wyleciała". Co za głupota skrajna. Ja bym ich jakoś przycisnęła o te okna, łącznie z szantażem, że kotkę odbiorę, albo straż dla zwierząt naślę. Ale Pani Jadzia na razie mnie powstrzymuje. Pewnie ma rację, bo ja impulsywna jestem, zero dyplomacji, taki raptus. A w takich sprawach trzeba delikatnie, żeby kotce ne zaszkodzić. Więc słucham się Pani Jadzi i robię, czego zażąda
Chyba nie muszę dodawać, że Pani Jadzia, zanim udzieliłyśmy kotce pomocy, solidnie się spłakała nad jej losem

Ja na chłodno: decyzja, plan działania, a następnie akcja
Wygląda na to, że dobrze się uzupełniamy
