Teqquila wczoraj szczęśliwie zakończyła poszukiwanie domku dla uratowanego przez siebie Strażaka. Płakała, bo przywiązała się do kociny. Uratowała mu przecież życie.
Milusia szybko wraca do zdrowia. Kończymy podawanie antybiotyku, za kilka dni ciachniemy kocinkę i po zagojeniu rany proces leczenia zakończony. Powinnam powoli zacząć się rozglądać za domkiem dla niej. Zapanowanie nad 4 kotami w 40-metrowym mieszkaniu, kiedy cały dzień spędza się w pracy... to jest ponad moje siły. Nie zapanuję nad futerkami. Ale dlaczego czuję się jak zdrajca? Mam poczucie, że zrobię jej kolejną krzywdę. Kolejny raz kocinka poczuje się odrzucona, że niby domek jej nie chce.
To jest mój pierwszy przypadek, kiedy zabrałam bidulkę schroniskową na tymczas. Pisałam, jak wetka mnie zburczała, że zrobiłam to zupełnie bez przygotowania, bo czas, pieniądze, cierpliwość, ryzyko chorób itd. Okazało się, że nie tu leży problem.
Jak poradzić sobie z emocjami? z poczuciem winy w stosunku do Milusi? Gdyby chociaż ona była nieprzyjazna, nieufna, agresywna... byłoby mi łatwiej. Ale Milusia uparła się, żeby mi wszystko utrudnić; przytula się, barankuje (MÓWIŁAM, ŻE DOMAGAM SIĘ ZBIÓRKI NA UZĘBIENIE

). W dodatku pięknieje w oczach.
To wszystko jest bardzo trudne dla mnie. Jak sobie przypomnę moje wymądrzanie w stosunku do Teqquili, że dla dobra kotka, że uratowała mu życie, że powinna się cieszyć...
Podziwiam Was, jak dajecie sobie radę z przywiązaniem do tych ściągniętych z TM tymczasów, jak dajecie sobie radę oddając je do dobrych domków.
Przede mną bardzo traumatyczne wydarzenia...