Jest bardzo źle

Taki miała dzisiaj kryzys, że pomyślałam, że to już.
Zwymiotowała białą, sztywną pianą, taką jak dobrze ubite białko jaja. Leżała jak szmatka na podłodze, opierając pyszczek o parkiet, okropny to był widok.
Pojechaliśmy do weta. Mieliśmy szczęcie w nieszczęściu bo akurat dr Balcerak przyjechał wcześniej i zajął sie nami.
Usg - nic nie widać, widać, że jest płyn. Zdecydowaliśmmy się na nakłucie i ściągnięcie płynu. Udało się ściągnąć 110 ml, niestety bardzo krwisty, typowo nowotworowy wg wetów. Pójdzie na posiew i na cytologię. Może to nie ma sensu, ale zrobimy, bardziej chyba dla siebie, że się zrobiło wszystko co możliwe.
Później było zdjęcie rtg, z niezłą widocznością po śiciągnięciu płynu. Żadnych zmian nie wykazało, ale one nie muszą być widoczne.
Zaczynają się u Rysi problemy z wchłanianiem, ma lekkie obrzęki. Zaczyna się niewydolność krążeniowa, może wielonarządowa.
Odstawiamy wszystko co podawałam dopyszcznie, w tym B17. Mowy nie ma o siłowym karmieniu. Jesli sama poczuje się lepiej i zje, to tak, niech je.
Jeśli doczeka wyników posiewu i cytologii, jest pewna szansa (promil), że uda się ustawić leczenie paliatywne w taki sposób, że jeszcze pożyje. Mam na myśli życie w komforcie, bo gdyby miała cierpieć to absolutnie nie.
Nie wiemy ile czasu jej zostało, wiemy, że niewiele. Wszystko zależy od tego jak agresywny jest proces, a tego nikt nie wie.
Chciałabym jej oszczędzić ostatniego stresu i drogi do lecznicy, tak więc jestem umówiona z doktorem, że podjedzie w każdej chwili
Mam głęboką nadzieję, że to jeszcze nie jest uporczywa terapia.