» Śro sie 15, 2007 10:13
Pod „ Szaloną Mewą”
Ranek po nocnej burzy wstał piękny i słoneczny.
Na liściach lśniły jeszcze krople wody, a niebo było błękitne i bezchmurne.
W kuchni krzątała się pani Dorota, a Dexter siedział na parapecie okna od czasu do czasu spoglądając znacząco na lodówkę.
- Najpierw goście – rzekła pani Dorota głaszcząc płomienne futro Alex i ustawiając dwie dodatkowe miseczki na bambusowej macie.
- Delicje... – zamruczał z pełnym pyszczkiem Smarkacz rzucając ciepłe spojrzenie w stronę pani Doroty.
Po skończonym śniadaniu, aby nie wzbudzać podejrzeń usiedliśmy na starej ogrodowej ławce, którą zdążyły wygrzać pierwsze promienie słońca.
Pani Dorota usiadła obok nas, przymknęła oczy i podobnie jak my rozkoszowała się miłym porankiem.
Lubiłem ją właśnie za to, że potrafiła żyć bez pośpiechu, smakując każdą chwilę, znajdując czas, aby w przelocie pogłaskać któregoś z nas, albo zatrzymać się na moment nad czymś, czego inni z pewnością nigdy by nie dostrzegli.
I, rzecz jasna, pani Dorota rozumiała koty tak bardzo, jak gdyby sama niegdyś była kotem.
Efektem tego zrozumienia była ogromna, dzika i nieuporządkowana grządka kocimiętki, w najbardziej odległym krańcu ogrodu, miejscu zacisznym i intymnym – „ jak dobrej jakości pub”( cytując Wnuka ) – gdzie można było wytarzać się jak mały kociak w drobnych, zielonych listkach, wśród osypujących się błękitnych płatków.
Tam właśnie po porannej sjeście zaprowadziłem moich przyjaciół.
Alex wytarzała się w kocimiętce z nieopisana gracją, zaś Smarkacz chapnął kilka świeżych listków i przez chwilę baraszkował w trawie jak mały kociak.
Gdy wszystkim minął słodki zawrót głowy wymknęliśmy się sekretną dziura w ogrodzeniu na uliczkę, gdzie czekał już pies, z futrem mokrym od biegu przez łąkę.
- Do hoteliku ? – zapytał i nie czekając na odpowiedz ruszył przodem.
Przebiegliśmy przez park, gdzie już zdążyły się obudzić wszystkie ptaki napełniając korony drzew piskiem i śpiewem, przecięliśmy deptak i weszliśmy w cień sosnowego lasku
gdzie wiatr od morza niósł zapach wodorostów i świeżych ryb.
Hotelik „Pod Szaloną Mewą” mieścił się w najdalszym zakątku nadmorskiej promenady, otoczony wysokimi sosnami. Poprzez ciemne, rozwichrzone gałęzie prześwitywały ściany willi, niegdyś różowe, teraz zaś wyblakłe od deszczu i morskiego wiatru.
Spomiędzy gałęzi sterczał szpiczasty dach kryty zieloną dachówką, a ku wejściowym kamiennym schodom prowadziła wąska alejka wysypana czerwonawym żwirem.
Na słupku wieńczącym strome schody ktoś ustawił figurkę przedstawiająca ptaka, do złudzenia przypominającego czarno-białe ptaszyska, które robiły tyle wrzawy na przystani towarzysząc powracającym z morza kutrom.
- Co za urocze miejsce – powiedziała Alex błyskawicznie uskakując w klomb okazałych cynii, gdyż przed bramą hoteliku zatrzymała się karetka pogotowia.
Stłoczeni, przypadliśmy do ziemi, podczas gdy z karetki wyszło dwu młodych mężczyzn w zielonych fartuchach.
Jeden z nich otworzył tylne drzwi i po chwili...naszym oczom ukazała się Grubsza z ciotek wsparta na ramieniu pielęgniarza , a zaraz za nią z karetki wygramoliła się Chudsza.
Każda z nich opierała się mocno na lasce , bowiem prawa noga Chudszej i lewa noga Grubszej były nienaturalnie wielkie, oklejone czymś białym, co wydawało głośny stuk w zetknięciu z kamiennymi schodkami.
Mężczyzna w zielonym fartuchu przycisnął guzik dzwonka i w drzwiach hoteliku ukazała się starsza pani o fiołkowo-siwych włosach.
- Słucham ? – powiedziała spoglądając z góry na nieco dziwaczny korowód.
- Proszę o klucz do pokoju numer trzy – powiedziała Chudsza z ciotek.
Siwowłosa pani uniosła brwi ze zdziwienia.
- Nie rozumiem – odparła. – Numer trzy jest już zajęty.
- J..jak to ? – wyrwało się Grubszej ciotce. – Jak to „jest zajęty” ?
Starsza pani uśmiechnęła się niepewnie.
- Pod numerem trzecim od trzech tygodni mieszkają dwaj starsi panowie...
Ręka Chudszej z ciotek powędrowała ku górnej wardze, a ręka Grubszej nerwowo skubnęła brodę.
Smarkacz przesłonił pyszczek łapą i aż zapiał ze śmiechu, zupełnie jakby zapach kocimiętki jeszcze nie wywietrzał mu z głowy.
Alex pacnęła go mocno łapą, ale śmiech nie ustawał. Co gorsza, dobiegał zza naszych pleców i brzmiały w nim dwa znajome glosy.
- Proszę natychmiast stamtąd wyjść – syknęła Alex wściekle błyskając zielonymi oczyma.
Spomiędzy cynii wysunęły się dwie bure, pręgowane, zmarszczone ze śmiechu mordki.
- Wasz ojciec musiał być diabłem z piekła rodem – warknął Dexter.
Kocięta z godnością najeżyły ogonki.
- Nasz tata kotem okrętowym jest – powiedziały chórem – i sypia w kajucie kapitana.
Alex przycisnęła je łapą do ziemi.
- Wycofać się w głąb klombu i tam czekać – prychnęłą.
- Macie wycofać się w głąb klombu i tam na nas czekać – poprawiły ją chórem kocięta.
Klaps wymierzony rudą łapą był tak silny, że potoczyły się pomiędzy cynie jak dwie piłeczki.
Siwowłosa pani wyjęła z kieszeni żakietu malutki srebrny dzwoneczek i zadzwoniła nim parę razy.
W głębi korytarza zastukały obcasiki i tuż obok pojawiła się dziewczyna w białym fartuszku.
- Emilko – zaczęła siwowłosa pani. – Mamy pewien problem.
- Ale my.... – zaczęła Chudsza z ciotek.
- Bo my... – przerwała jej Grubsza.
Siwowłosa pani wyraznie straciła cierpliwość. Spojrzała na mężczyzn w zielonych fartuchach stojących tuz obok ciotek.
- Niech się panie zdecydują, co robić – powiedziała spoglądając na pielęgniarzy.
- Nie możemy stać tu i czekać w nieskoność – oświadczyli mężczyzni w zielonych fartuchach.
Ciotki spojrzały na siebie odrobinę zbite z tropu.
- Proszę wezwać taksówkę – powiedziała Grubsza
- Na koszt tych panów – dodała Chudsza nagle odzyskawszy pewność siebie.
- W takim razie nie jesteśmy już potrzebni. – Pielęgniarze wsiedli do karetki i odjechali, a za chwilę przed hotelikiem pojawiła się czarna taksówka.
Chudsza z ciotek obrzuciła siwowłosą panią nienawistnym spojrzeniem, a Grubsza , z trudem wsiadając na tylne siedzenie dla przypomnienia dorzuciła
- Zapłacą TAMCI panowie.
Kiedy czarna taksówka odjechała z piskiem opon starsza pani i dziewczyna w białym fartuszku wymieniły pełne zdziwienie spojrzenia.
- No kto by pomyślał – powiedziała starsza pani. – Tacy mili, starsi panowie...
Dziewczyna z politowaniem pokiwała głową i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Pani naprawdę jest starej daty – powiedziała, ukłoniła się i odeszła.
Starsza pani postała jeszcze chwilę na szczycie schodów z niedowierzaniem kręcąc głową, po czym znikła w głębi korytarza.
A my wycofaliśmy się na trawnik, gdzie jedno z kociąt zdążyła już ugryzć osa, a drugie zawzięcie polowało na czarnego żuka z gatunku tych, które w chwili zagrożenia strzykają cuchnącą cieczą prosto w nos napastnika...
- Doprawdy, żal mi waszej matki – powiedziała Alex.
- Nam też – odpowiedziały chórem kocięta.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!