Cicho siedziałam bo posypałam się zupełnie. Pani Natalia z którą dzielę pokój nie uzbierała wystarczającej ilości komórek i nie będzie miała przeszczepu i to mnie zupełnie dobiło. Wstyd mi było pisać, bo wszyscy tak tutaj optymistycznie myślą, a ja sama w dolinie - strach jak dopada to racjonalnie nie udaje się go okiełznać - choć człowiek się stara gówno z tego wychodzi. Kilka z Was obarczyłam tym swoim strachem za co przepraszam, ale też ogromnie dziekuję za to, że mogłam go wyartykułować.
Wczoraj przyszła do mnie pani psycholog. Pokochałam ją od pierwszego zdania, bo jak sama powiedziała, większość psychologów, na stwierdzenie, że pacjent boi się śmierci odpowiada, że każdy kiedyś umrze - nie jest to jednak nic odkrywczego i w sumie - ani jej ani pacjenta nie obchodzi co zrobi każdy. Dużo mi dała z nią rozmowa, przede wszystkim zrozumiałam, że to moja wiara z poprzedniej chemii mnie teraz tak ściąga pod ziemię - bo wtedy byłam tak pewna wygranej, ze nie skupiałam się na tym co wkoło. Teraz nie dosyć, że czuję się oszukana bo się nie udało to zauważam wszystko wkoło (pacjentów, cierpienie, nawroty innych, śmierci). Będę pracować ze swoim strachem i ona mi pomoże. Na razie mam pracę domową i będę malować te komórki, co to mają rosnąć do przeszczepu - właśnie Tomek CC mi wiezie kredki
Dziś mam 10 dzień mobilizacji komórek do przeszczepu - czekam na lekarza i obgryzam w myślach paluchy ze zdenerwowania co powie jak wejdzie, czy rosną w końcu te moje komóry czy nie, bardzo boli mnie znów bark i zaczynam myśleć, że faktycznie mam uszkodzony.
Z kocich spraw - od kilku dni zbieram mięso z obiadów bo mam gościa - bialo-czarny krówek przebiega pod naszymi oknami. Kiedy pukam w szybę zatrzymuje się, wtedy na migi go wołam i on podchodzi a ja szybko uchylam okno i wyrzucam mu mięsko. Pytałam o niego Jolę Buk ale nie zna cwaniaka. Ma zrobić rozeznanie a ja mam ja wzywać jak tylko się koleś pojawi w godzinach porannych. Nawet nie wiecie ile radosci sprawia mi patreznie zza szybki jak on ze smakiem zajada