Jak zwykle z dużym opóźnieniem aktualizuję wątek

- otóż tydzień temu byliśmy u weta (kociarstwu wylazł nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy świerzb w uszkach) i okazało się że a) Malutki był ma w paszczy taki porządek, że pani doktor nie mogła uwierzyć, że wszystko się tak ślicznie pogoiło a ząbki takie czyste, b) że lada chwila kawaler będzie się nadawał do odchudzania (obecnie 4,8kg co daje leciutką nadwagę). Badanie krwi w przyszłym tygodniu. A Justin się oswaja z nami coraz bardziej - zdarza mu się przemknąć obok nas, zagadywanie do niego i patrzenie nie powoduje panicznej ucieczki. Co więcej - w ramach leczenia świerzba musiałam zapodać mu tak jak reszcie strongholda i wyczyścić uszy. O ile podanie odrobaczacza na kark było możliwe tylko dzięki Ali (ona śpiewała, kot wciśnięty pod łóżko przestawał powoli dygotać i nie dość, że dał się zakroplić, to jeszcze dał się wymiziać i zdawało mu się podobać); to czyszczenie uszu po zagonieniu czarnego księcia do transporterka jest proste - dajemy powąchać patyczek, czyścimy uszka, a potem półgodzinna sesja mizianek za każde uszko
Reszta tradycyjnie - Kotori panuje miłościwie i zawsze znajdzie drogę ucieczki z balkonu jak się ją spuści z oczu na 2 minuty

, Rukia każe się miziać i nie uznaje odmowy, za to do jedzenia mokrego to jest nastawiona sceptycznie; Frania drze japę nader często ( miziaj, jeść, baw się ze mną, ptak, mucha, nudzi mi się etc.) i zawarła braterski związek z Justinem (wylizują się nawzajem, on jej nieraz oddaje część swojego mokrego, nieraz zgaga śpi wtulona w niego); Koi zwiewa zawsze gdy podejrzewa, że będę jej czyścić ślepka, ale w nocy ŻĄDA wpuszczenia pod kołdrę i wylizuje oraz ugniata); Julinka szaleje po całym domu, aportuje kociaka z Whiskasa i przychodzi na przytulanki-ugniatanki do łóżka (na szczęście NA kołdrze); a Fuks zjada wszystko co można, szaleje z kociarstwem i nigdy nie przejmuje się odmową zabawy (po prostu leci do następnego kota), a gdy śpi wygląda uroczo i niewinnie.
Jak widać z powyższego u nas cicho i spokojnie jeśli chodzi o koty.
Niestety w miniony poniedziałek zmarła moja koleżanka ze Stowarzyszenia i wczoraj był pogrzeb. Jadzia była niesamowita. Długo nie mogłam uwierzyć w jej śmierć, bo wydawała się niezniszczalna. Drobna, szczupła, pełna energii i serca dla kotów. Brała wiele "trudnych przypadków", które wymagały regularnego podawania karmy specjalistycznej czy leków i wyciągała je na prostą lub walczyła o nie jak lwica i nie poddawała się póki był cień szansy. Nie zawsze się zgadzałyśmy, ale zawsze ją lubiłam i wiedziałam, że mogę liczyć na jej pomoc i radę ( i w drugą stronę też

). Podziwiałam ją za całokształt, a teraz jej nie ma po tej stronie tęczy. A Tam pewnie już się bawi z Belmondem, Stłuczką, Strongiem i tymi wszystkimi kotami, które przed nią przeszłu przez Most.