Dzisiaj miałem niezły cyrk. Mopik rano chętnie zjadł mokre - i wyrzygał. Potem sępił mięska, dostał... powąchał "e, nie". I poszedł. Mięso wrąbał Kropek (swoją drogą wczoraj pokroiłem pracowicie na porcje 0.5 kg rostbefu... i oba kota uznały, że ten kawałek mięsa zdecydowanie się do jedzenia nie nadaje. Będę miał gulasz.

. Porcja Mopika - niezjedzona - była z innej, zaakceptowanej partii. Dałem mokre - "no... może... nie, jednak nie".
To bym jeszcze zniósł. Ale potem podałem Mopikowi CalmVet. On jest pakowany w takie dość spore "skórzaste" saszetki/kapsułki twist-off. Zawartość wyciskam na palec, Mopik chętnie zlizuje, bo widać jest dobre w smaku. Kropek oczywiście sępi (bo wszystko sępi...) ale nie dostaje. To co robi? Korzystając z chwili nieuwagi dopada wyciśniętą kapsułkę... i ją zjada.
Na razie nie widać, żeby mu to zaszkodziło i mam szczerą nadzieję, że wkrótce ujrzy ona znów światło dzienne... ale stres to mam.
Zostawiłem stworom sporo suchego na dzień (nie zjadły za wiele ale zjadły...) i te pół porcji mokrego, którym Mopik wzgardził (zniknęło). No i obserwuję Kropka. A mój ambitny plan - rankiem nakramię stwory, potem im nie dam nic na cały dzień, po powrocie karmię Kropka i biorę Mopika do weta (bo musi być minimum 8h na czczo) wziął w łeb, bo musiałbym w efekcie oba stwory trzymać na głodniaka cały dzień, od 5 rano aż do 17.
Więc pojadę w czwartek, jutro wyprawa po mięso (oby tym razem pasowało). I oby Kropkowi ta kapsułka nie zaszkodziła. Nie ma twardych/ostrych krawędzi więc nie powinna jelit ranić, no ale plastik i w ogóle.
Ech, stwory, stwory...

PS Na razie Mopik wszamał pół mokrego i poskubał suchą karmę. Bywało lepiej.