U nas także bardzo się ochłodziło.
Głupio narzekać - po tych upałach, ale chyba za bardzo, bo gdy wstałam o 5.30 to na termometrze było 11 stopni i wiał przenikliwy wiatr, a przecież jest lato i to, że upały się skończyły, nie powinno oznaczać od razu jesiennych temperatur.
Wiem, wiem - trudno człowieka zadowolić

Większość naszych eksperymentów jedzeniowych także lądowała w miskach innych kotów, takich dokarmianych przez znajomych z pracy.
Małżeństwo wybudowało sobie domek całoroczny, ale na razie niewykończony, więc mieszkają tam tylko w lecie, w rodzinnej wsi tej pani, już na samym końcu miejscowości, pod lasem, przy szosie.
No i coraz jakiś przejeżdżający tamtędy "człowiek" przez bardzo małe c, wywala z samochodu to psa, to kota i oni potem te zwierzaki dokarmiają, niektóre przygarniają. Dokarmiają także te, które niby mają właścicieli we wsi, ale które zgodnie z poglądem tych właścicieli powinny wyżywić się same. Szkoda słów.
Jeśli chodzi o barf to mam mieszane uczucia - jeśli tyle potrzeba tam dodawać suplementów, to czy to rzeczywiście jeszcze należy uważać za naturalne?
Może tak, ale nie wgłębiam się w to, bo nie widzę już za bardzo sensu w przestawianiu starych kotów, które przed surowym mięsem uciekają (dosłownie) stresować tak fundamentalnymi zmianami.
Zresztą większy problem leży po mojej stronie, podobnie, jak to było w tym słynnym dialogu Napoleona z włodarzem jakieś miasta, który na pytanie, dlaczego nie strzelali do wroga w obronie swojego miasta, chcąc się usprawiedliwić, rozpoczął przemowę słowami: "po pierwsze - nie mamy armat"

.
Ja nie jestem w stanie przygotowywać posiłków mięsnych. Dla mnie to autentyczna tortura. Od lat nie jem mięsa i to nie z powodów światopoglądowych, tylko po prostu nie jestem w stanie - dla mnie mięso to nie pokarm, tylko czyjeś zwłoki i tak to odczuwam od dziecka. W domu rodzinnym nie dało się nie jeść, ale praktycznie przy każdym obiedzie była awantura, bo rodzice nie wytrzymywali nerwowo, gdy udawało mi się wyszukać z obrzydzeniem np. jakąś maleńką żyłkę, której widok nie pozwalał mi jeść dalej. Drób mogłam jeść dopiero, gdy był podzielony na części, nie mogłam zjeść np. udka, które sama musiałabym oddzielić z upieczonego kurczaka. Po latach moja Mama przyznała mi się, że i ona, jako dziecko, nie chciała jeść mięsa, bo było to dla niej odrażające, ale rodzina ją zmusiła. No i ostatecznie sama także odstawiła mięso całkowicie.
Surową wołowinę przygotowywałam przez pewien czas dla Bisi. Był to dla mnie koszmar. Prawie torsji dostawałam.
Ja czasem zjem dla towarzystwa, ale tylko jakąś wędlinę lub coś, co przypomina mięso możliwie najmniej, dzięki przyrządzeniu. Potem czuję się chora, więc staram się unikać takich sytuacji.
Nie potępiam "mięsożerców", co więcej - sama uważam, że człowiek jest bardziej drapieżnikiem niż roślinożercą, ale tragiczne jest to, że sposób, w jaki zdobywa się takie pożywienie w dzisiejszych czasach, stał się tak porażająco nieetyczny.
Wracając do naszej codzienności, to Ada dostała wreszcie wczoraj - pierwszy raz od zabiegu - swoją rutynową porcję leków i od razu poczuła się naprawdę dobrze.
Badanie moczu Tysi nie wykazało żadnej infekcji, posiew także wyszedł jałowy, ale jest stan zapalny, zdecydowanie na tle nerwowym i Tysia będzie dostawać KalmAid.
Wszystkie zmiany w naszym życiu, jakie zaszły w ostatnim czasie, na pewno mają wpływ na psychikę Tysi.
Poza tym kocie życie ostatnio było w ogóle pełne wrażeń: noce spędzaliśmy przy otwartych drzwiach balkonowych i koty prowadziły bardzo intensywne nocne życie. Ja też prawie nie spałam z powodu gonitw, polowań na siebie, wrzasków, tupotów, biegania po mojej głowie, łomotów skrzynkami na balkonie itp. Co to za widok, gdy Tysia zaczaja się za winklem koło lodówki i rzuca się, jak ryś na łanię

na Czarka, który wybiega z głębi mieszkania i następnie oboje, tupiąc niemiłosiernie, pędzą na balkon
Niestety, takie rozrywki przeciążają wrażliwy system nerwowy nadpobudliwej Tysi i efekty w postaci zapalenia pęcherza pojawiają się momentalnie, nie pierwszy raz zresztą. Tak było na początku, gdy Tysia zaczęła się bawić kocimi zabawkami - pół godziny polowania na piłeczki i od razu siusianie żywą krwią.
A w ogóle to wczoraj wszyscy dostali KalmAid, bo Czaruś też jest zbyt nerwowy, a Ada - na złagodzenie stresu "polecznicowego".
Tylko ja nie dostałam
