Jak już tu wspominałam, o świcie wypuszczam domagające się tego koty na poranne spacery po ogrodzie. Drzwi balkonowe zostawiam uchylone, by mogły wrócić, kiedy mają na to ochotę. Po ich wyjściu natychmiast znów zasypiam.
Koty ruszają w teren i czasem już po 15. minutach któryś wpada z powrotem z piszczącą myszą w zębach, by ją zamordować i pożreć w domowym zaciszu

. Początkowo mnie to budziło, wstawałam i ratowałam nieszczęsne myszy z opresji, ale po pewnym czasie uznałam, że takie prawo natury – koty polują, a skoro gryzonie głupie i dają się złapać, to już ich problem. Ja muszę się wyspać
Kilkanaście dni temu wyrwał mnie ze snu nad ranem bardzo głośny pisk. Ponieważ wybitnie nie chciało mi się wstać, pomyślałam, że to pewnie jakaś wyjątkowo duża mysz właśnie ginie w paszczy któregoś z moich kocich morderców, obróciłam się na drugi bok i zasnęłam.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy rano w salonie zobaczyłam takie oto stworzenie:
- O zajączek! - zawołał Michał, który właśnie stanął za moimi plecami - A jaki ma fajny, czarny kolor futerka!
- Nie czarny, tylko dymny - sprostowałam
- No i fajnie, jednym słowem: Wiesław Dymny
- Taa...
Wiesław odmówił Michałowi poczęstunku natką pietruszki i przeniósł się na półkę regału:

Wcale nie kwapił się do opuszczenia naszego domu, co wytłumaczyłam sobie tym, iż jest w ciężkim szoku po bliskim spotkaniu z moimi kotami

. Ponieważ nie uśmiechała mi się wizja kolejnego lokatora, delikatnie zagoniliśmy Dymnego do transportera, by móc zwrócić mu wolność.
Gdy Wiesław znalazł się na trawie, nadal przejawiał umiarkowaną wolę ucieczki...


Spokojnie rozejrzał się w lewo i prawo:


Po czym niespiesznie pokicał przed siebie:

Poszliśmy na śniadanie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku - wszak dzięki nam wróciło do natury dzikie zwierzątko
Po powrocie z pracy doznałam drugiego tego dnia totalnego zaskoczenia – Dymny siedział nieopodal schodów, jakby na nas czekał

. Wtedy dopiero olśniło nas: „Toż to nie jest
zając Wiesław Dymny, tylko
królik Wiesław Dymny!”
Po przeprowadzeniu szybkiego wywiadu środowiskowego, okazało się, że mieszkający niedaleko nas Leśniczy hoduje króliki, a
nasz Wiesław to uciekinier z tejże hodowli

.
Po całej tej przygodzie sama nie wiedziałam, czy zganić koty za przytarganie do domu królika na gigancie, czy podziękować, że uratowały mu życie, bo sam raczej nie dałby sobie rady, a nas nauczyły, że królik i zając to jednak nie to samo...
