Do tej pory zawsze myślałam o tym, że chciałabym rzucić palenie, ale było to takie... płytkie, jakby tylko w sferze deklaracji, jakbym wyrażała nie swoje przekonanie, tylko całego świata, bo niezdrowo, niespołecznie, niepolitycznie itp.
Gdy kilkanaście lat temu udało mi się na jakiś czas przestać, pamiętam, że męczarnie przeżywałam nieporównanie większe i wystarczył pierwszy pretekst, żeby wrócić do nałogu.
Teraz jest zupełnie inaczej. Czuję, że jest to MOJA chęć pozbycia się nałogu. Wychodzi gdzieś ze środka mnie samej. Nie oszukuję, nie udaję, nie popalam "jednego dziennie", gdy jestem sama. Gdy przychodzi do głowy paskudna myśl, żeby sięgnąć i nikomu się nie przyznać, natychmiast pojawia się refleksja, że jeżeli kogokolwiek oszukam, to wyłącznie samą siebie. Bo to nie inni dadzą ciała, tylko ja.
Tak, jestem zdeterminowana. Jak cholera. Nie mogę przysiąc, że mi się uda, bo tego nie mogę być pewna. Ale z całą pewnością bardzo chcę wytrwać. Wiem, że gdybym zapaliła choćby jednego papierosa (nawet w ukryciu i w tajemnicy), miałabym strasznego moralniaka. I cóż z tego, że nikt oprócz mnie nie dowiedziałby się o tym? Ja bym wiedziała. Wystarczy.
Powrót do nałogu będzie dla mnie bardzo trudny do zaakceptowania psychicznie. Nie umiem ponosić porażek na żadnym polu. Mam z tym duży kłopot.
Zatem samą siebie wpędziłam w pułapkę. Wytrwać będzie bardzo ciężko, ale odpuścić chyba jeszcze gorzej.
