» Nie mar 24, 2013 17:54
Re: mój kochany kotuś Whiskey ma nowotwór....boliiiiiiiii
kurcze z tymi pożegnaniami to ciężka sprawa. Ola (kicia z nowotworem) umarła mi w samochodzie jak wracaliśmy od kardiologa bo do końca nie mogliśmy ustalić co jej jest (dopiero pośmiertne wyniki histpat rozwiały wątpliwości), umarła w ramionach mojej mamy, była na środkach przeciwbólowych więc weterynarz przekonywał mnie, że nie cierpiała. Rodek umarł wtulony we mnie, owszem usypiany był w lecznicy ale na swoim posłanku i leżałam z nim do końca na ziemi. Z Rexem też byłam do końca. Właśnie u mnie najgorsze jest to, że schody zaczynają się po skończeniu 12 roku życia. Wyniki badań idealne, organy do końca zdrowe i nagle w jednym momencie coś się załamuje i zwierzaka albo trzeba uśpić, żeby nie cierpiał albo sam umiera. Już szukałam przyczyn wszędzie: jedzenie/woda/powietrze (chociaż na to ostatnie wpływu nie mam). Teraz mam psiaka ze schroniska (ale to jeszcze szczeniak) i będę miała 3 koty zabrane z ulicy w trakcie przeprowadzki - mam nadzieję, że chociaż one podniosą średnią, przynajmniej do 16 lat. Bo jak to mówią, jedyną wadą zwierzaka jest to, że tak krótko żyje.