"kamień łupany" - odsłona druga
... zajrzałam do pokoju i rzeczywiście - Spadkobierca leży złożony boleścią wielką (coś jak"chory, chorszy, najchorszy"), nie to jednak przykuło moją uwagę. Przy drzwiach do jego pokoju stała... stara kuweta fotograficzna TŻ-a napełniona ... ziemią, zwykłą ziemią. Co się okazało: Młody pod koniec dnia szkolnego poczuł słabość wielką zapowiadającą zbliżający się kataklizm, postanowił więc zaraz po lekcjach popędzić do lekarza, ale nie dane mu było. Oj, nie dane. Otóż, jedna z koleżanek radośnie oświadczyła, że ma dla niego niespodziankę i musi z nią poczekać przed szkołą. Spadkobierca niechętnie, ale tkwił jak żywa reklama zakładu pogrzebowego pod szkołą, wnerwiając się wprost proporcjonalnie do rosnącej gorączki. W końcu podjechał samochód, z którego wysiadła Czcigodna Rodzicielka koleżanki. Obeszła samochód, otworzyła tylne drzwi, wyciągnęła karton i podała z rozbrajającym uśmiechem i słowami : "Podobno bardzo chciałeś kotka. No to proszę, masz kotka".

W kartonie "poczymśtam" siedziała przyszła Kulka, a obok niej majtała się po dnie próbka-reklamówka suchego Royala dla maluchów.
Młody wziął "niespodziankę", wsiadł do autobusu, po drodze zadzwonił do kolegi i nic nie wyjaśniając poprosił, aby ten przyszedł pod wskazany gabinet lekarski. W rezultacie sytuacja wyglądała następująco: w gabinecie siedział nasz syn, a pod gabinetem jego kolega. Pierwszy był diagnozowany w kierunku ropnej anginy, drugi dzielnie pilnował kota (bo co miał zrobić).
Po powrocie do domu okazało się, że właśnie przed chwilą zjawił się TŻ i ... zaczęły się schody, bo TŻ wcale się z kota nie ucieszył, mało tego, wcale nie miał zamiaru uwierzyć, że nasz kompletnie nieodpowiedzialny syn nie maczał w tym swoich brudnych paluchów. TŻ wygłosił umoralniające orędzie do ludu pracującego miast i wsi, ale na szczęście nie stracił rozumu. W ramach kary zarządził "program organizacji kota". Stwierdził: "chory, czy nie, kota trzeba zainstalować w domu, więc idziesz ze mną najpierw do piwnicy, a potem pod blok". I poszli. Wygrzebali tę nieszczęsną, pamiętającą jeszcze czasy słusznie minione, kuwetę fotograficzną, a potem Młody musiał OSOBIŚCIE nakopać do niej ziemi spod bloku. W ten oto sposób (prosty i nieskomplikowany), Kulka miała prowizoryczną siusialnię. W domu do kompletu doszła miseczka "z tym czymś z paczuszki", druga z kranówą i czekali... na mnie.

(Młody totalnie rozłożony, TŻ - w poczuciu dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku, aczkolwiek nabuzowany złością jak bomba N).
Wróciłam.

Wysłuchałam co trzeba, przeraziłam się jak trzeba, nabrałam tyle ile trzeba poczucia winy z powodu męczenia kota (choć kot był w domu od jakichś 2-3 godzin i jeszcze nie bardzo zdążył się zniewolić), po czym zaczęłam ... myśleć: "Matko święta, co tu zrobić". Pół nocy nie spałam (kot spał). Rano wstałam, obejrzałam jeszcze raz kota, nerwowo przebierając nogami poczekałam do 9.50 , po czym popędziłam do najbliższego sklepu zoologicznego i nabyłam "zestaw obowiązkowy" - kuwetę (od razu dużą, bo pan uświadomił mi, że kot szybko urośnie i będzie go trzeba przyzwyczajać do nowej), transporter, łopatkę i "żwirek dla początkujących", czyli ten chrupiący, przypominający z wyglądu toksyczne granulki żwirek silikonowy, z którego (jak powiedział pan) będę wybierać tylko kupiszony. Wróciłam do domu, zapakowałam kota do transportera
(oczywiście pustego, bez poduchy), poleciałam do weta, postawiłam kota na stole i powiedziałam: "poproszę o wszystko i (tu wykazałam się, a przynajmniej tak mi się wydawało, nadzwyczajną spostrzegawczością) coś po niej łazi".
cdn...
(odezwa do narodu - idę spać)