Wrzask pani Leokadii postawił na nogi cały sierociniec sierociniec i dzieci w jednakowych, pasiastych piżamkach jak jeden mąż pobiegły do jadalni głośno tupiąc bosymi stopami.
- Co to jest ????????? – kościsty palec wzburzonej pani Leokadii celował prosto w pompon uwięzionego kapcia.
- Kapeć, proszę pani – wyrwało się Michasi, ale pani Leokadia zgromiła ją surowym spojrzeniem.
- To i ja wiem – syknęła uwalniając swoją własność. – KTO to zrobił ??? Proszę się w tej chwili przyznać !
Odpowiedziało jej milczenie przerywane cichymi chichotami. Pani Leokadia przebiegła wzdłuż szeregu dzieci przewiercając je wzrokiem, ale żadne z nich nie przyznało się do winy.
- Wobec tego nie będzie dzisiaj deseru – orzekła pani Leokadia i opuściła jadalnię.
- Teraz idźcie się umyć i ubrać – powiedziała kucharka, a dzieci ze śmiechem wybiegły na korytarz.
Chłopcy z sali numer dwa otoczyli czarnowłosego kolegę ciasnym kręgiem.
- I nie bałeś się ani trochę ?
- Trochę – przyznał chłopiec. – Cały czas wydawało mi się, że ktoś za mną idzie…
- Fajnie było – rzekł wielkooki lokator spod okna. – Niech ma za swoje…
Czarnowłosy chłopiec zamyślił się po czym rzekł uroczyście :
- Niniejszym powołuję do życia Szczurzy Spisek. Kto jest ze mną niech przygotuje się do złożenia uroczystej przysięgi !
Chłopcy unieśli w górę prawe dłonie i zaczęli powtarzać przyciszonymi głosami :
- Ja, członek Szczurzego Spisku uroczyście przysięgam bronić honoru i życia naszych sprzymierzeńców i walczyć ze starą wiedźmą dopóki starczy mi sił… Ślubuję wspierać innych członków bractwa i nie wydam ich, choćby żywcem gotowano mnie w owsiance i codziennie karmiono budyniem, który ma być śmietankowy, a wygląda jak gluty…
I członkowie spisku zasławszy łóżka tabaczkowymi narzutami udali się na śniadanie. Pochyleni nad owsianką mieli miny konspiratorów , zaś pani Leokadia krążyła pomiędzy stolikami w poszukiwaniu winnych.
Jednak wszystkie dzieci pilnie zajęte były jedzeniem, aby jak najszybciej zobaczyć, co kryje się na dnie talerza.
Po śniadaniu, kiedy pani Leokadia nakazała wszystkim maluchom udać się do ogródka na tyłach domu, starszych zaś wyprawiła do szkoły, skorzystałem z chwili spokoju i zajrzałem do pokoiku, w którym spała Beata.
Jednak dziewczynka nie była sama – obok łóżeczka, smarkając i kichając stała Michasia a przy niej – kucharka.
- Z tym dzieckiem jest coś nie tak – perorowała. – Je, śpi, ani nie zapłacze…To odmieniec jakiś.
- Zaraz tam odmieniec – Michasia kichnęła z dezaprobatą. – Póki ma spokój, korzysta z niego…
Z mojej kryjówki dostrzegłem nieduże wgłębienie w nogach łóżeczka, zupełnie jakby wygniótł je śpiący kot…albo nieduży pies.
- No cóż, jeden ma w życiu spokój a drugi nie – podsumowała kucharka. – Leokadia powiedziała, ze dzisiaj bez deseru.
Michasia wzruszyła ramionami, jakby nic a nic jej to nie obchodziło, ja zaś wiedziałem, że przepastne kieszenie jej fartucha kryją w sobie krówki domowej roboty, bowiem jej kapcie przyklejały się do podłogi zupełnie jakby nastąpiła na coś kleistego…
Na korytarzu zaś wrzało.
- Leokadia sprowadziła szczurołapa – powtarzały szeptem dzieci.
- Podobno jest stary…stary jak Jagiełlo – szepnął wielkooki chłopiec – i gra na piszczałce.
- Skoro tak – szef Szczurzego Spisku podrapał się po głowie – to należy mu się co najmniej król szczurów…
- A co to jest ? – zapytał stojący w pobliżu rudzielec.
- Król szczurów ma kilka głów i kilka ogonów…- wyjaśnił wielkooki. – Ale nie każdy może go zobaczyć.
- Ja bym chciał – uparł się rudzielec i trzej chłopcy pociągnęli go za sobą w głąb korytarza.
Za chwilę dosłyszałem podniecone szepty i chichoty, po czym chłopcy pobiegli w kierunku mieszczącej się w suterenie szatni.
A potem zapanowała cisza.
Skuliłem się za koszem na papiery i czekałem co będzie dalej…Minął dobry kwadrans zanim chłopcy wynurzyli się z panującego w suterenie półmroku, a każdy z nich niósł cos starannie ukrytego pod bluzą.
- Po prostu cud – piał z zachwytu rudowłosy, a jego towarzysze uśmiechali się od ucha do ucha.
Prawdę powiedziawszy wprost umierałem z ciekawości, ale zgarbiona, szara postać, która weszła do gabinetu pani Leokadii wydała mi się bardziej tajemnicza.
Postać miała na ramieniu dużą, parcianą torbę, siwe, długie włosy i mocno sfatygowany, filcowy kapelusz.
- Witam, witam, witam – pani Leokadia aż gięła się w ukłonach.
W odpowiedzi przybysz burknął cos niezrozumiałego i usiadł na krześle nie wypuszczając z rąk torby.
- Pan raczy zacząć od razu ? – głos pani Leokadii był słodki jak miód.
- W nocy – powiedział dziwaczny człowiek i poprawił kapelusz.
- Może chciałby się pan trochę rozejrzeć…? – pani Leokadia uczyniła zachęcający gest, ale przybysz nie ruszył się z miejsca.
- Wiem, co mam robić – powiedział i omiótł wzrokiem pokój. – Tutaj to było ?
- W jadalni – pani Leokadia ruchem głowy wskazała koniec korytarza.
Nieznajomy pokiwał głową.
- Będzie dobrze – powiedział, podniósł się z krzesła i poczłapał w stronę jadalni.
Jak błyskawica pomknąłem w stronę pokoju chłopców, który pochylali się nad czymś klęcząc na środku tabaczkowego dywanu.
Co chwilę wybuchali śmiechem i szeptali między sobą.
Czułem, że szykuje się coś niezwykłego niezwykłego dlatego wycofałem się do jadalni, gdzie szczurołap – był to bowiem on we własnej osobie – rozsiadł się na krześle, nasunął kapelusz na oczy i cicho pochrapywał.
Bezszelestnie wdrapałem się na kredens, skąd miałem widok na całą jadalnię i na dodatek kawałek korytarza i spojrzałem na zegar. Wskazówki pokazywały piątą, położyłem się więc i zapadłem w płytki, czujny sen.
Obudziły mnie głosy dzieci schodzących na kolację, szczęk talerzy i brzęk kubków
Zapach zbożowej kawy sprawił, że przypomniałem sobie, iż nie jadłem ani śniadania ani obiadu, wyjąłem więc z kieszeni kubraka kawałek ciastka i zjadłem je ze smakiem.
cdn
