śmieją się z Saszy

a tu nic śmiesznego nie ma.
Ledwo rano jechaliśmy do CoolCaty z Klemensem i jego śmierdzącą buzią, wróciliśmy, zakupy, obiadek, tararara, TŻ poleciał totolotka wysłać, Sasza uwalił się koło mnie na kanapie... patrzę, a kot jakoś dziwnie oddycha

jakby łapał powietrze, nozdrza rozszerzał przy każdym wdechu, aż mu się fąfle przy górnej wardze poruszały, a potem wypuszczał to powietrze raptownie, jakby go ktoś nacisnął

TZ wrócił, szybki luk na zegarek, za piętnaście siódma, zdążymy, jedziemy do CC
Wkroczyliśmy do gabinetu razem z Jagoholikiem i jego dzikuskami, mijając się z wychodzącą Casicą - ktoś obcy musi mieć niezły ubaw, jak widzi te radosne powitania pod gabinetem
CoolCaty osłuchuje krówka i mówi, że nie słyszy z jednej strony płuca

matko święta, kolejny bezpłucny

ale po kilku chwilach gimnastyki płuco okazało się być tam, gdzie powinno, uff

tyle, że jakieś szmery w oskrzelach i w ogóle węzły chyba bolesne... zastrzyk numer jeden - wrzask. A podobno nie bolesny. Zastrzyk numer dwa to już była kakofonia dźwięków, pokazy padów dżudo i całe mnóstwo innych akrobacji, łącznie z kładzeniem się na plecach, wymachiwaniem łapami w powietrzu i siniejącym językiem

na szczęście się udało podać, co trzeba. A Sasza był tak zestresowany, że nawet się nie skupkał ani nie zrzygał po drodze. I to ani w jedną ani w drugą stronę
dobrze, że już po godzinach przyjęć. NA PEWNO nie pojedziemy dziś z Georgiem, mowy nie ma
