Dziękuję Klaudiafj za życzenia dla mojej już dorosłej kociczki. Nie mogę wprost uwierzyć, że nie mam już kociego dzidziusia w domu. One tak szybko rozwijają się i rosną. I przemijają szybko. Trzeba się starać, żeby ich czas był jak najlepszy. Jak najdoskonalszy. Żeby upchać im w życiu tyle miłości, ile się tylko da.
Moja Florunia śliczna jest dorosłą kotką... Coś takiego! Przecież ona ma łapeczki, jak waciki. I głosik kocięcy. Wysoki bardzo. I używa go z upodobaniem często i cierpliwie.
Wczoraj Julek stwierdził:
- Zauważyłaś mamo, że każdy nasz kot w dzieciństwie przypominał jakieś zwierzątko?
- Owszem, zauważyłam. Przypominały kota zapewne. - odkryłam Amerykę.
- No, tak, wiem. Ale Gustawek kojarzył mi się z chomikiem, a Florcia z wiewiórką.
Takie to dywagacje prowadziłam wczoraj z synem.
Rzeczywiście, ogon Florci przechodzi ludzkie pojęcie: jest długi i puchaty. Florcia, to kot towarzyszący człowiekowi. Przemieszcza się po wszelkich pomieszczeniach w domu razem ze mną. Lubimy spędzać czas w swoim towarzystwie. Jej widok nieodmiennie mnie rozczula.
Jestem głęboko wdzięczna hodowczyniom moich kotów. Słabo mi się robi na samą myśl, że mogłyby do mnie nie trafić.
Co do praktyk religijnych... To trudny temat. Taki, na który każdy musi znaleźć własne odpowiedzi. Kwestia indywidualna. Wolny wybór. Każda opcja jest tu legalna, o ile komuś nie dzieje się krzywda.
Ja zawsze przyjmuję księdza, chodzącego po kolędzie. Moje dzieci są ochrzczone. Starsze były u komunii, maluszkiewiczówna pójdzie w trzeciej klasie. Julek za rok ma bierzmowanie. Nawet koty mam opite wodą święconą.
Staram się wychować dzieci w takiej kulturze i tradycji, w jakiej mnie wychowano. Przekazać dziedzictwo. Także religijne. Chociaż oczywiście grzeszę myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem i nie jestem tak gorliwą katoliczką, jaką być może być powinnam. Różnie bywa. ,,Każdy orze, jak może''.
Jestem przekonana o tym, że człowiekowi wiernemu zasadom swojej religii żyje się bezpieczniej i klarowniej. Religia jest wsparciem w życiu. Daje siłę i nadzieję na teraźniejszość i na wieczność. Jestem zdecydowanie przeciwna wszelkim fundamentalizmom religijnym, nawracaniu kogokolwiek na siłę, czy szukaniu wrogów w osobach o innych poglądach. Wyznaję katolicyzm rozumiejący i życzliwy dla wszystkich. Naiwny i szukający wytłumaczenia dla ludzkich niedoskonałości lub nawet podłości. A także dla cierpienia, z którym się przecież codziennie stykam, nieraz w drastycznej formie. Religia zapewnia mi wewnętrzny spokój.
Od tygodnia mam okazję codziennie wychodzić z psem na spacer. Takim małym starowinkiem Kajtkiem. Dziewięciosześcio letni pan Kajtka jest w szpitalu, świeżo po wycięciu potężnego guza z brzucha. A niewiele mlodsza pani, chodzi żałośnie słabo. Przy chodziku i absolutnie nie po śniegu. Ci ludzie są małżeństwem od sześćdzoesięciu pięciu lat. A od dziesięciu są moimi pacjentami. Więc szkoda mi Kajtka, który z pełnym pęcherzem czeka na zmiłowanie, aż ktoś go wyprowadzi na dwór. Tego jeszcze nie było na liście moich kompetencji. NFZ by zbaraniał.
Pies jest chory na serce. Kaszle. Staruszkowie nie potrafią podawać mu leków, chociaż staraja się dbać o psa, jak o dziecko, ktorego nigdy nie mieli. Więc psina nie może zmienić domu. Co z nimi będzie...
Martwię się.