Dlaczego hodowcy chodzą do pracy niewyspani?Wieczór, po 21, ale jeszcze nie 22. Leżymy z TZ w łóżku, światło zgaszone, zasypiamy...
Nagle dzwoni telefon. Komórka TZ.
TZ z kwiecistymi słowami na ustach wstaje i idzie odebrać. Ponieważ nie wraca po minucie, domyślam się, że to awaria w pracy i to poważna, skoro do niego dzwonią o tej porze. Zwlekłam się, zgasiłam zapalone przez TZ światło i usiłuję zasnąć.
Już prawie mi się udało, gdy do sypialni wpada TZ i krzyczy:
"Chodź szybko, małe kotki uciekają, a ja mam awarię!!!"
Zwlekłam się i poszłam sprawdzić, o co chodzi. Wchodzę za TZ do salonu, a on, cały czas z komórką przy uchu, woła do mnie:
"Tam są dwa!"
"Wiesz, ja tam widzę TRZY..."
"Rany, już trzy???!"
Połapałam towarzystwo, zwiali wszyscy oprócz Sharany. Poszłam do ich pokoju i widzę:
a) drzwiczki w przegródce na górze nie domknięte i odchylone, tworzą jakby stopieniek
b) jedno pudło stoi za blisko stolika, po którym Tuńczyk wyskakuje do przedpokoju.
Pomyślałam, że albo po pudle i stole albo po tych niedomkniętych drzwiczkach udało im się wyjść...
Weszłam razem z kociakami, domknęłam drzwiczki, odsunęłam pudło i pomyślałam, że teraz już nie wylezą. Wyszłam.
No to zaczął się protest song. Na cztery gardła, a bengalki potrafią, nawet małe. TZ coraz głośniej mówi do słuchawki...
Zlitowałam się nad TZ. Weszłam spowrotem do kociąt. Usiadłam sobie po turecku na stołku, wzięłam miotełkę na patyku i zaczęłam nią machać naokoło siebie. Oczy mi się zamykały i chyba przysypiałam, ale machałam dzielnie. A kociaki nie chciały się zmęczyć...
W końcu TZ opanował awarię. Nie wiem, która była dokładnie godzina, ale późna.
A potem budzik zadzwonił nieubłaganie o 4:55.
Zieeeeeeeeeeew...
Dlaczego hodowcy spóźniają się do pracy?Budzik spełnił swoje zadanie, zwlekłam się z łóżka. Wyszłam z sypialni i poszłam do pokoju kociąt.
Przed przegródką ze smętną miną leżała na małej podusi Sharana. Na mój widok zaczęła zawodzić żałośnie.
Hej! A gdzie Twoje rodzeństwo, hę?
Poszłam do salonu. Znalazłam 3 małe bengale za kanapą
Zaniosłam je do pokoju, a potem przez 10 minut kombinowałam, jak tu dołożyć drugie "przęsło" kojca i podwyższyć przegrodę. W końcu wykonałam konstrukcję godną budowniczych mostu siekierkowskiego i poszłam pod prysznic.
Wylazłam, ubrałam się, przyszedł TZ, razem spoglądamy na moje dzieło i w tym momencie mnie olśniło: no tak, ale jak teraz ma przez to przejść Tuńczyk
Po zastanowieniu uznaliśmy, że nie przejdzie. Znaczy, trzeba ją po prostu zamknąć razem z kociętami. A skoro tak, to przegroda niepotrzebna, zwłaszcza, że ona mogłaby jednak próbować przez nią przełazić i spadać...
Więc zdemontowaliśmy przegrodę i po prostu zamknęliśmy drzwi...
Nawet dużo się nie spóźniliśmy do pracy
