Przede wszystkim bardzo gorąco dziękuję Bianeczce za chęć pomocy.

Może to egzaltowane ikonki, ale same wiecie jak dużo znaczy, to że w kryzysowej sytuacji można na kogoś liczyć.
Jeśli chodzi o jeżyka nie jest dobrze. Pani Doktor zadzwoniła do mnie z informacją o jego stanie. Oszczędzę Wam szczegółów technicznych, tym bardziej, że nie jestem pewna czy wszystko dobrze zrozumiałam. W każdym razie Pani Doktor mówiła coś o samoamputacji, tym, że jeżyk bardzo wiele wycierpiał i o tym, że nie będzie mógł żyć na wolności. Zapytała, czy w takiej sytuacji wybudzamy go z narkozy, czy ekspediujemy za Tęczowy Most.
Rozmawiałam o tym z M, jak dowiedzieliśmy się o jeżyku. Z tego co słyszałam, w innych krajach zasady są proste - jeśli dzikie zwierzę nie może żyć na wolności, oznacza to koniec jego życia w ogóle. U nas, nie jest to takie jasne. Zapytałam, co Pani Doktor by zrobiła. Powiedziała, że ponieważ jeż jest do uratowania, to ona by go ratowała. Więc pomyślałam sobie, że nie po to tyle wycierpiał i w końcu stanął na drodze jakiegoś człowieka z prośbą o pomoc, żebyśmy mu teraz odbierały szansę. Tym bardziej, że dzielnie sobie radził - pomimo urazu i trudności w zdobywaniu pożywienia waży 650 gram. W lecznicy, na Gagarina, do której do przyniesiono jadł, pił i wydalał. Stanęło na tym, że wybudzamy. Nie wiem czy to dobra decyzja, czy zła. Jakaś, w każdym razie. Zobaczymy co przyniesie życie. Dziś jeżyk został u Pani Doktor. Nie dzwoniła, więc myślę, że żyje. Jutro go odbieramy i będziemy walczyć o powrót do zdrowia. Ryjek zaprawił nas w bojach z ranami, więc mam nadzieję, że sobie jakoś poradzimy.
Za kciuki, w razie czego nie dziękujemy, coby nie zapeszyć
A Jasdorka dziś szczególnie mocno przytulamy ...