A powolutku popychamy do przodu, nowa sytuacja żywieniowa niestety mnie przerasta organizacyjnie. Wszystkie wychodzące, wszystkie wracające dowolnie, wszystkie głodne, wszystkie nauczone, że coś w miseczkach zawsze jest i można wpaść poskubać. A tu zamieszanie...
Royal nerkowy suchy wsuwają wszystkie, bardzo smakuje, mam tylko nadzieję, że reszcie nie zaszkodzi. Już zjadły dwa kilo, w środę dostanę cztery, to na miesiąc chyba starczy. Saszetki te tylko dla Micia wchodzą coraz gorzej, on by chciał tak jak dziewczyny...

Natomiast Cosia tylko czeka, żeby nie zjadł.
To wygląda tak: Micio je saszetkę. Pół zje, pół zostawi i wyjdzie cichutko do ogrodu. Nie mam czasu stać nad nim nieustająco. I wtedy cichcem wejdzie Cosia i wrąbie do końca. I tak w kółko.
Mięso odstawiłam całkiem, rybkę też. Biduś nie rozumie dlaczego nie dostaje czegoś lepszego i te głodne oczy tylko patrzą z wyrzutem
Nabyłam ipakitine, czy jak to się nazywa, żeby awaryjnie czasem dać mu coś, co jadał kiedyś, dosypię tego, żeby fosfor wyłapać, no żal mi go bardzo. To do kitu takie życie bez rozmaitości w miseczce
A dzisiaj byliśmy umówieni na pobieranie kontrolne krwi i trochę nam się nie udało
A było to tak:
Wieczorem wszyscy zjedli co się należało i szlaban do rana. Bardzo grzecznie koty poukładały się w łóżku i tam gdzie lubią. Śpimy.
O pierwszej przychodzi Mić, że jest głodny i mruczy mi nad twarzą. Uśpiłam, wygłaskałam, przytuliłam, zasnął. Na godzinę. Za godzinę był bardziej głodny i już spać nie chciał. Tylko jeść.
Pobudził też dziewczyny, które też oznajmiły, że są głodne. Druga. Wstałam, odizolowałam Micia w pokoju obok, dałam chrupki reszcie. Śpię. O szóstej zaczęły się rozmowy przez drzwi między Cosią a Miciem. O siódmej miauczenia. Dobra, wytrzymam, kołdra na głowę. O 8.30 postanowiłam wstać, ubrać się , zapakować Micia i na dziewiątą byliśmy umówieni. Trzy do ogrodu, w domu Mić, który się zorientował o co chodzi i nawiał za tapczan skąd go nie wyciągnę nijak. Dobra, niech siedzi, w końcu wyjdzie i pójdziemy, sytuacja opanowana, poczekam.
Ja w gotowości, Mić za tapczanem. Idę do kuchni, która przylega do pokoju, w którym odizolowałam Micia w nocy. A tam....miseczka z jedzeniem na podłodze
Nie wiem jak to zrobiłam, wieczorem byłam pewna, że wszystko pochowane.
A ostatecznie zamknęłam Micia w obiegu z jedzeniem....
Drugie podejście w środę.