Dziś rano byłam bardzo zła.
Wyszłam na tramwaj o zwyczajowej godzinie 5:50. O 6:00 wsiadam do tramwaju i jadę do pracy.
Dziś na tablicy wyświetlone, że tramwaj, owszem, będzie ale o 6:16. "Że co?"
Rozglądam się i widzę, na wcześniejszym przystanku mega wielki korek tramwajowy, w stronę odwrotną niż chciałabym jechać.
W akcie desperacji szybkim krokiem idę na przystanek autobusowy, żeby zawiózł mnie na kolejny, na którym to będę miała autobus który dowiezie mnie do pracy. Zajechałam na rzeczony przystanek o 6:08. Autobus 6:28 !!!
Biegnę na przystanek z którego tramwaj miał być 6:16. Biegnę z jęzorem na brodzie, bo to nie krótki odcinek.
Dobiegam zlana potem i zziajana, a na tablicy, że owy tramwaj będzie, owszem, ale o 6:30.
Para poszła mi uszami.
No nic czekam. Po 2 minutach sytuacja na tablicy zmieniła się i tramwaju o 6:30 nie będzie. Przyjedzie dopiero 6:45
No ale za 2 minuty będzie autobus, który dowiezie mnie do połowy drogi.
Przyjechał. Wsiadam. Udało mi się dorwać miejsce siedzące więc zadowolona z siebie jadę. Nawet klima działa.
Dojeżdzam do jednego z przystanków gdzie trasa autobusu pokrywa się z tramawjową i co widzę?
Oczekiwany tramwaj nas wyprzedził.

Musieli jednak puścić ten 6:30.
No cóż.
Pojechałam dalej zgodnie z wcześniejszym założeniami. Na kolejny autobus, który dowiózł mnie do celu czekałam 10 minut.
Dotarłam do pracy. Hura!!! tylko, że nie o 6:45 a o 7:10.
Biedne moje szkarady musiały czekać aż pańcia przyjdzie i utuli w sali u przedszkolaków z inną panią.
Nie wspomnę też, że pobudziłam 4 koleżanki z pracy (w tym jedną na urlopie) żeby się któraś zajęła moimi dziećmi.