26.
Trzeciego dnia skończyło się drewno i w kuchni zapanował nieprzyjemny chłód. Najdłużej nie poddawał się zegar. Tykał coraz wolniej, i wolniej, i wolniej, az w końcu pewnego ranka obudziła nas cisza. Dziadek wspiął się na piec i spojrzał na szklane drzwiczki szafki, w której jak złota tarcza tkwiło nieruchome wahadło. Chwilę przyglądał się zegarowi i zszedł na dół.
- Jakoś to będzie - powiedział i zapalił fajkę.
I zaczęłó się dziadkowe " bycie jakoś ". Dziwnie mieszkało się w domu bez ludzi, gdy mozna było bezkarnie wałęsać sie po wszystkich pomieszczeniach, zaglądać we wszystkie zakamarki, za jedynych sąsiadów mając polne myszy, które coraz śmielej wybiegały z dziur w poszukiwaniu jedzenia.
Pewnego wieczora , gdy razem z dziadkiem siedzieliśmy na starym fotelu, tym samym, w którym siadywał Jan z książką, na ścieżce rozległy się czyjeś kroki. Snop światła wpadł do środka przez oszklone drzwi werandy i w zamku zazgrzytał klucz.
- Ależ tu pusto... - szepnęła jasnowłosa dziewczyna stając na środku kuchni.
Jej towarzyszka zajrzała do paczki na drewno, a kolczyki z kocimi główkami cicho zadzwoniły.
Poczułem, jak zabiło moje serce.
- Trzeba przynieśc drewna - powiedziała - i od czasu do czasu przepalić w piecu...
Jasnowłosa dziewczyna podniosła z podłogi wiklinowy koszyk.
Kiedy znikła w mroku, malarka sięgnęła do kieszeni i wsunęła głowę za piec.
- Wiem, że tu jesteś - szepnęła i położyła na podlodze malutkie zawiniątko.
Dziadek rzucił mi karcące spojrzenie, ale nie zdążyłem odpowiedzieć, bo jasnowłosa dziewczyna powróciła z koszykiem pełnym suchych szczapek i zabrala się za wymiatanie popiołu z paleniska.
- Zostanę tu którejś nocy - oznajmiła.
Malarka zadzwoniła kolczykami.
- To będzie magiczna noc - powiedziala i zachichotała.
Kiedy w piecu zatrzeszczały suche szczapki a grubsze polana zajęły się ogniem kuchnię wypełniło miłe ciepło. Na suficie pojawił się znajomy, pomarańczowy refleks a dziadek wyjął z kiieszeni fajeczkę.
Wkrótce na blasze cienko zaśpiewal czajnik, a woń kawy zakręciła w nosie.
Pomyślałem, że jeszcze chwila, a do kuchni wejdzie Jan z nieodłączną książką, a tuż za nim Karolina tuląc do siebie szmacianą lalkę, łudząco podobną do przyjaciółki jasnowłosej dziewczyny...Ale, rzecz jasna, nikt nie nadszedł, za to na stole pojawiły się owsiane ciasteczka i brązowy cukier, który tak bardzo lubiłem pogryzać.
Byłem pewien, że malarka pozostawi cukierniczkę na środku obrusa i aż poczułem w ustach smak słodkich kryształków...Ukryty za piecem spoglądałem na dwa cienie na przeciwległej ścianie i z prawdziwa przyjemnością wdychałem woń nafty z lampy zwisającej nad stołem.
Dom ożył.Jeszcze długo potem, jak za malarka i jasnowłosą dziewczyna zamknęły się drzwi skrzypiały deski podłogi i posykiwały polana.
Dziadek spojrzał na zgromadzony zapas drewna i zatarł ręce.
- Wystarczy tego na parę dni - powiedział i przeciągnął kilka szczapek w pobliże paleniska. Ja zaś wspiąłem się na stół, gdzie dokładnie jak się spodziewalem stała cukierniczka pełna smakowitych, brązowych jak bursztyn kryształków.
Najpierw jednak przegryzłem owsiane ciastko, zlizałem z łyżeczki odrobinę mleka i położyłem się na obrusie jak na trawie, splótłszy ręce pod głową. Na ścianie miarowo tykał zegar.
Po podłodze, z kąta w kąt, jak szara kulka przebiegla mysz szybko przebierając łapkami
Kiedy ogień w piecu przygasł, a oko paleniska zaświeciło jak czerwona lampka zszedlem na podłogę i usiadlem obok dziadka na skraju paczki z drewnem.
- Rankiem trzeba sprawdzić, co dzieje się w mieście - powiedziałem, a dziadek pokiwał głową.
Chwilę pykał ze swej fajeczki patrząc w żarzące się polana, a potem starannie wystukał popiół i schował fajkę do kieszeni.
- Ciekawe...- zaczął i urwal, ale domyśliłem się, że ma na myśłi rodzinę - jak sobie radzą za Bramą Lasu i kiedy nadejdzie czas powrotu...Nagle zatęskniłem za bracmi, za wieczorami, gdy wzorem ludzi gralismy w karty lub opowiadalismy sobie rozmaite historie.
Położyłem się do snu z sercem pełnym dobrych wspomnien i nadziei, a sny, które nadeszły gdy tytlko przymknąłem oczy przeniosły mnie w dawny czas.
Obudziłem sie pełen sił do działania, szybko zjadłem kilka laskowycxh orzechów, które położyła za piecem moja przyjaciółka i ubrawszy się ciepło wyszedłem z domu. Porannae slońce wysuszyło alejki, a ptaki w bezlistnych jeszcze gałęziach drzew śpiewaly na całe gardło.
Rozejrzalem sie po parku, obiegłem rynek kryjąc się w cieniu kamiennych ławek, usmiechnąłem się w stronę okna narożnej kamieniczki, przystanąłem pod drzwiami cukierni zza których dochodzil zapach świeżego ciasta i pobiegłem w kierunku wschodniej strony. Tam było nadal pusto, tylko czarnobiała kotka nadal kręciła się w okolicy swego domu.
- Kły i pazurki - powiedziałem uprzejmnie.
Kotka spojrzala na mnie wielkimi oczyma i poruszyła pyszczkiem.
- Kły i pazurki - powtórzyłem.
Oczy kotki zrobiły się jeszcze większe, po czym chrząknęła i otworzyła pyszczek.
- Dzień dobry - powiedziała.
Podskoczyłem, jakby ktoś mnie uszczypnał. Przetkałem palcem ucho i spojrzałerm na kotkę.
- Dzień dobry - powtórzyła głośno i wyraźnie...ludzkim glosem. - Chyba musiałam coś zjeść...
- Coś zjeść ? - wrzasnąłem. - Nie rozumiem !
- Ja też - rzekła kotka. - Nie rozumiem i dlatego staram się znaleźć przyczynę. Dlatego uważam, że musiałam coś zjeść.
Odetchnąłem głęboko i jeszcze raz przetkałem najpierw praewe, a potem lewe ucho.
- To nie złudzenie - powiedziala kotka zabawnie wykrzywiając pyszczek.
- Pamiętasz, co jadłaś ? - zapytałem siląc się narzeczowy ton.
Kotka przecząco pokręciła głową.
- Nic prócz myszy. Dwu zupełnie normalnych, tlustych myszy z domu rabina.
Rozejrzałem się dokoła.
- Który to dom ? - zapytałem.
- Ten - kotka poruszyła wąsami wskazując sporej wielkości dom z czerwonej cegły.
Dom wyglądal zupełnie normalnie. W uchylonym oknie powiewała gipiurowa firanka, na kuchennej podłodze leżał przewrócony seidmioramienny świecznik i stluczona fajansowa miska.
Wszedłem do pokoju czując na karku łaskotanie kocich wąsów.
- I gdzie były te myszy ?
- Tutaj - odparla już nieco swobodniej kotka i spojrzała w rozbite lustro. - Tutaj - powtórzyła starając sie zachować normalny wyraz pyszczka. - Nazywam się Jetka - powiedziała nie spuszczając wzroku ze swego odbicia.
Delikatnie pociągnąłem ją za ogon.
- Przestań się wdzięczyć - powiedziałem - tylko pomóż mi przeszukać dom.
- Nie wdzięczę się - kotka z oburzeniem nastroszyła ogon - tylko ćwiczę wymowę. Jeżeli już spotkało mnie coś takiego, to przynajmniej muszę wyglądac normalnie, kiedy się odzywam.
- Przyjdzie na to czas - powiedziałem i zajrzałem pod dywan.
Ale ani tam, ani pod komoda nie znalazłem niczego podejrzanego, dopiero, gdy zajrzalem do wysuniętej do połowy szuflady dostrzegłem garść papieru pociętego na drobne strzępki najwyraxniej mysimi ząbkami.
Podniosłem jeden z nich do oczu, ale nie zrozumiałem niczego z drobnych, biegnących z lewa na prawo znaczków. Schowałem kilka strzepków do kieszeni kubraka i rozejrzałem się za kotką.
Nadal siedziała przed lustrem spoglądając na swe odbicie.
- Nie możesz tu zostać - powiedziałem - przynajmniej do wyjaśnienia sprawy.
Kotka zeskoczyła na podłogę i wsunęła łapę pod szafkę.
- W tej sytuacji jest to jedyne racjonalne rozwiązanie - stwierdziła i skierowała się ku drzwiom.
W ostatniej chwili schwyciłem znikający koniuszek ogona.
- Tylko się nie odzywaj przy ludziach - powiedziałem.
- Dlaczego ? - zapytała przesadnie głośno i wyraźnie kotka.
- Bo...- zacząłem. - Dlatego.
Do rynku dotarliśmy bez większych przeszkód. kotka od czasu do czasu mówiła coś do siebie, ale na tyle cicho, że można to było wziąć za mruczenie i gdy zacząłem czuć się zupełnie bezpiecznie kotka dała olbrzymiego susa w przód i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić dopadła do ławki, na której siedział blady chłopiec w ubranku przypominającym krojem wojskowy mundur.
- Zapamiętaj sobie smarkaczu - syknęła teatralnym szeptem - że nie nadeptuje się kotu na ogon.
Chłopiec zerwał się z wrzaskiem, kotka zaś jednym skokiem znalazła się za węgłem domu.
cdn, Inusiu
