Wiecie co... coś napiszę, bo mnie przemyślenia długo-weekendowe naszły.
Zawsze byłam niefejsbukowa i nastawiona "anty" do wszelkich tego typu miejsc, czyli tweeterów, komunikatorów i innych srorów.
Korzystam ze skype'a, bo inaczej małża bym nie widziała przez dwa miesiące.

Na potrzeby kilku akcji założyłam konto na fb, ale takie "fejkowe", jak to się mówi, czyli, że żadnych swoich danych nie podałam, łącznie z tym, że założyłam nawet na potrzeby tejże akcji nowy, śmieciowy mail.
Się znaczy - wpadłam tam zupełnie incognito.
Paczam i paczam na to co tam się dzieje... i oczy mam coraz większe. A w głowie coraz mniej miejsca, bo jakże to wszystko ogarnąć.
Mówi się i narzeka, że na forum są przepychanki, że kłótnie, że niemiło, że złośliwie.
Czasem tak...
Ale to, co się dzieje na tym zakichanym fejsbuku, to jest jakaś masakra połączona z paranoją i zbiorową schizofrenią ( istnieje coś takiego?!).
Każdy na każdym ku*wy wiesza, nie wolno mieć własnego zdania, bo ten, co ma inne - od razu nazwie tego drugiego ch*jem i sku*wysynem.
Na tych całych wydarzeniach - burdel i przekrzykiwanie się jeden przez drugiego (nadal nie wolno mieć swojego zdania, a należy myśleć jak większość zebranych).
Wyrzucają się, blokują, kasują wpisy (bo NADAL nie wolno mieć własnego zdania, a już BROŃCIE BOGOWIE go wyrazić!).
Przypomina mi to wszystko Trzecią Rzeszę Wydarzeniową.
Jedna jest prawda i należy ją wyznawać.
Kto nie wyznaje, albo co gorsza - przyzna się, że wyznaje inną prawdę (która na pewno prawdą nie jest) - na stos!
A pod przykrywką..... wrze zupa burdelowa.
Ku*wa goni ku*wę, ch*j - ch*ja, sku*wysyn - sku*wysyna.
A jeden gorszy od drugiego, a drugi mądrzejszy od pierwszego.
Ja się chyba nie nadaję...
Urodziłam się 1000 lat za późno.
Mierzi mnie to wszystko i przeraża.
Nienawidzę hałasu, krzyku, dyskotek, głupoty, prostactwa i nachalności. A tam właśnie to wszystko jest. Zlepione w kupkę.
Ja lubię spokój, książkę, film, moje koty, szum lasu, dobrą herbatę/kawę/piwo.
Lubię wyjazd w niepopularne miejsce, urlop na zadupiu, zakupy w tygodniu (kiedy nie ma ludzi).
Mam dopiero 30 lat, ale trochę w życiu przeżyłam, trochę dziwów widziałam.
Wydaje mi się, że jestem człekiem poukładanym, zdrowym psychicznie, całkiem rozsądnym i mam ogarnięte własne podwórko.
Ale jak patrzę na tak zwany ogół, to myślę sobie: może jednak ze mną jest coś nie tak?