kalair pisze:Fakt, góralem po mieście jeździ się jak czołgiem, jak zmieniliśmy, to normalnie się przyśpieszenia na ulicy dostało!

Dokładnie tak jest

Też to odkryłam

I już się tak nie męczę, choć dziś zmęczyłam się bardzo

Sylwio skarpetki na oko dobre, te czarne to może mężowi będą pasowały

A te mniejsze dla mnie będą na pewno dobre. Nie przymierzałam, bo trzymam je na wyjazd

Bardzo dziękujemy, to jest taki prezent, który zawsze się przydaje i zawsze go za mało, bo skarpetki znikają w niewiadomych okolicznościach

Jutro założę Marysi szeleczki i dam jej całusa od Ciebie

Kasiu no nie mów, że długo nie pojeździsz na rowerze

Wszystko zależy jaki rower, czy wygodny

Ja w zeszłym roku pojechałam na nocny rajd rowerowy. Mąż mnie wystawił z kolegą. Miałam wtedy "chorobę miesięczną - dzień pierwszy" i czułam się fatalnie. Małż powiedział, że za dwie godziny wrócę, nie kupił mi wody i pojechałam. O 20.30 zaczęło się chyba. Jechałam na górskim, bo wtedy nie miałam innego, ale też górski raczej był obowiązkowy. Było obowiązkowe dobre oświetlenie a małż puścił mnie z takim marnym, choćby z odblaskiem. Jeździłam średnio prawie 20km/h. Rajd skończył sie o 1,30 w nocy. Nie miałam kropli wody i nic do jedzenia. Kolega mnie trochę poratował. Nie miałam oświetlenia to inni mężczyźni się mną zaopiekowali. I jechałam z tyłu z jakąś jeszcze jakąś babeczką i kilkoma osobami + osoby zamykające rajd. Myslałam, że skonam! Jeżdziliśmy głównie lasami, drogami polnymi i trochę ulicami. Przejeżdżaliśmy koło mojego domu i zamiast pojechać do domu to pojechałam dalej, bo miało się już kończyć a to się okazało, że to połowa dopiero była. Jak wróciłam to ledwo stałam na nogach! Myslałam, że małża zabiję, bo przecież tak się chwalił, że Europę zwiedził na rowerze a mnie posłał bez kropli wody na ten rajd. Jak jechałam na końcu to facet z organizacji powiedział, że męzowie powinni nas na rękach nosić, a my zasługujemy na medal. Bo mimo że trudno to jedziemy, a jego żona nie zniży się do tego. I powiedział, że mężowie mają nam kupić szampana. Powiedziałam to małżowi i czekałam aż wrócę do domu i wydoje tego szampana zmrożonego z butelki. Pod koniec rajdu w nocy jechałam ulicą w odległości od innych i na zakręcie w Bytmiu stał koleś w masce z horroru - tej białej i obrócił się za mną. Kuźwa, to był numer! Dostałam przyspieszenia ;p Na koniec rajdu na rynek dojechałam jako ostania i jedyna kobieta. Faceci zrobili wielkie oczy i każdy się we mnie wgapiał. Powiedziałam - dziękuję za uznanie, dojechałam i żyję
W domu się okazało, że kupił mi jakiegoś ohydnego szampana z jabłek fuj!
Choć prawie skonałam to mam teraz genialne wspomnienie

Pare miesięcy później byłam z mężem na rajdzie i zrezygnowaliśmy w połowie rajdu, bo on wciąż powtarzał, że ja nie dam rady i że jest zimno. Zawsze zwala na mnie. Ale jak się okazało dobrze się stało, bo jakimś cudem na polach odpadła mi szajslampka (ale lepsza niż wcześniej) i wpadła na polu w kupsko (pole wielkie, małe g... a lampka wprost do celu) - ja tego nie wiedziałam, bo nic nie widziałam i wysmarowałam się cała tym kupskiem łącznie z twarzą, bo odgarniałam włosy. Skapłam się pod domem, jak wiatr przestał wiać
Teraz czekam z utęsknieniem na kolejny rajd. Na lampkę planuję wydać 100 zł. I niech się dzieje co chce. Ale najpierw daje mój górski do kalibracji do organizatora rajdu Rowerka w Bytomiu
Oni organizują też niedzielne rajdy rodzinne po kilka godzin rowerowe po Bytomiu
