Zaniedbałam własne koty internetowo (bo realnie niczego im nie brakuje

) Z Gałeczką obchodziliśmy wczoraj trzecią rocznicę mojej pamiętnej rozmowy z własnym sumieniem i przybyciem ślepinki pod nasz dach. Gałeczka ma się świetnie, jedyna dolegliwość jak ją dopadła to zatkane gruczoły okołoodbytowe, które zostały w lecznicy szybciutko oczyszczone i wszystko wróciło do normy.
A jadąc w poniedziałek z Gałeczką do lecznicy zboczyłam na stację benzynową w Powsinie. Zatankowałam, już miałam ruszać gdy zobaczyłam niewielkie bure kociątko kręcące się nieopodal. Oczywiście zagadałam panów nalewkowych i okazało się, że kotów bytujących w okolicy jest więcej, że są przez nich dokarmiane, że oprócz tego kota są na pewno dwie (lub trzy) kotki z małymi, że ktoś obiecywał pomoc w sterylizacji, ale na obietnicy się skończyło

Pomyślałam, że kiedyś trzeba zacząć samodzielnie działać. Tu nikt za mnie tego nie zrobi. Do tej pory owszem bywałam na łapankach, wiem jak to wygląda, ale nigdy sama nie łapałam i nie organizowałam całej akcji... Telefon do A59 (jakże by inaczej

), ona do gminy, jest klatka łapka, można pożyczyć, pobrać talony na kastrację, uprzedzić w lecznicy, że będą mieć "robotę". No i dzisiaj pierwsza zdobycz

To kociątko jako pierwsze weszło (za tuńczykiem

) do klatki, zostało odwiezione do lecznicy. Czeka w kolejce na zabieg. W tej chwili nieznana jest nawet płeć futerka. Dalsze łapanie na razie wstrzymane - w lecznicy brak wolnych klatek.
Za każdym razem jak coś wejdzie do klatki to jest radość, z drugiej strony okropnie przykra jest walka uwięzionego zwierzątka

To małe na szczęście walczyło przez chwilę, potem ucichło. Ładniutkie burasiątko




