» Pon wrz 30, 2013 9:08
Re: Niania (') Krzywy (') Thaja (') Joś już w domu:)
Dotarły do mnie na pw pewne sygnały w związku z moją wypowiedzią, a także oceną mojego zachowania, które okazało się kontrowersyjne(?). Prawdopodobnie i innym, niektórym, może wszystkim, takie to zachowanie i wypowiedź się wydało, więc spróbuję dookreślić moją wypowiedź. Sprawa dotyczy tych wersów:
„Bo na słowach współczucia i żalu w kierunku bezdomności się najczęściej kończy… Niestety sama jestem tego przykładem. Należę do tych, którzy muszą udawać, że nie słyszą, nie widzą. Wczoraj miałyśmy jeszcze jedną sytuację. Za oknem był płacz. Nie DAŁO się go nie słyszeć. Było już koło północy. Oceniłyśmy, że płacze jakiś kot, na pewno mały. Płakał jak dziecko. Poszłyśmy go szukać, nie licząc się z protestami Tżeta. Ale ciężko znaleźć – dziewczyny już i tak po tych kilku dniach przemarznięte, kichają, gardła bolą. Poza tym TAK NAPRAWDĘ nie wiedziałyśmy co zrobimy z ew. znalezionym kotkiem. Do domu nie możemy go wziąć, bo Lili, nasza dymna kotka, nie była jeszcze szczepiona. Nad ranem też słyszałyśmy ten głos, ale jakby cichszy. Poszłyśmy tam z Werą, ale samochody zaczęły już jeździć i nie można już było zlokalizować tego głosu. Raz tylko, jeszcze wczoraj mignęła nam postać- to jest może 2-3 mies. Kotek. Naprawdę nie wiem, co z tym fantem zrobić. Może ktoś nie uwierzy – ale nie mam możliwości wzięcia go do mieszkania. Piwnica też jest nie przystosowana – zresztą na pewno by się wydzierał zamknięty w klatce.”
Wyjaśniam:
Idąc przedwczoraj na parking około północy, miałyśmy zamiar złapać z Werą tego płaczącego kotka. Po to tam poszłyśmy. Zwł. że to był maluch, 2-4 mies., nie wiem dokładnie, tak poznałyśmy po głosie. Wzięłyśmy ze sobą karmę. To prawda – nie wiedziałyśmy, co z nim zrobimy, bo jak pisałam, nie mogę (a nauczyłam się tego tu, na forum), wprowadzić kota do domu, jeśli w domu jest kot nieszczepiony. Ale pomimo, że nie angażuję się na co dzień w sprawy bezdomności zwierząt w sposób czynny (sterylizacje, dokarmianie, łapanki) – mam zasadę, że jeśli stanie zwierzak na mojej drodze, bezpośrednio – nie zostawię go. Aż tak ślepa nie jestem. Tak też było ostatnio z nieopierzonym gołębiem, któremu najprawdopodobniej sroka rozłupała głowę i w zw. z tym wypadł z gniazda. Leżał ten gołąb z wielką raną na głowie. Stanął, po prostu stanął na mojej drodze. Jedyne co mogłam zrobić to zawieźć go do weterynarza, gdzie został uśpiony. Kilku ludzi, m.in. pan, który mnie podwoził, wzięło mnie prawie za bohatera. Nie powinno tak być – powinien to być naturalny odruch: pomoc w potrzebie. Nie uważam tego za żadne bohaterstwo. Aczkolwiek dobrze by było, żeby więcej ludzi reagowało na tego typu sytuacje.
Podobnie było wczoraj z tą koteczką ( nie wiem, czy to była koteczka, ale niech tak już zostanie), która stanęła w jakiś sposób na naszej drodze. I jak napisałam – nie dało się płaczu nie słyszeć. Choć nie słyszał/ nie chciał słyszeć jednak nikt. Wyszłyśmy z domu z zamiarem złapania, czego chyba nie dookreśliłam we wcześniejszym poście. Tak. Miałam rozterki – ostateczna wersja była taka, że zamkniemy ją w klatce łapce, bo tylko to jest, spędzimy noc w piwnicy albo na strychu, tak, żeby w razie, gdyby była głośno – uspokajać kotkę. Żeby przetrwać do rana. Rano – mówiłyśmy, a zwł. przekonywałyśmy Tżeta – zrobimy wątek na forum i będziemy błagać o pomoc, o DT. Choć wiadomo, jak jest. Bo znam w Tychach kilka DT, ale – też zresztą wg forumowej zasady, której się tutaj nauczyłam – tam raczej nie można by oddać, bo są pełne. Myślałyśmy o schronisku – ale wiadomo, a poza tym i w Tychach i w Katowicach, schroniska są też są pełne. Gdyby nasza LILI była zaszczepiona – nie było by takiego problemu. Chociaż w moim przypadku grozi to konfliktem poważnym z Tżetem. Powiedziałam mu jednak wyraźnie, że nie zostawimy tej koteczki, bez względu na wszystko, bo stanęła na naszej drodze. Jak pisałam - poszłyśmy z zamiarem jej złapania. Byłyśmy tam stosunkowo krótko – koło godziny, po pólnocy. Nie znam się na łapaniu kotów dzikich – ale wg mnie to wymagało lepszego zorganizowania, jakieś akcji co najmniej kilka godzin, w ciepłych ubraniach. A głos się pojawiał i znikał. Przemieszczał. Raz nawet nam śmignęła ta koteczka ( i potwierdził się wiek, na oko), ale była praktycznie nieuchwytna. Przyjdziemy nad ranem – postanowiłyśmy. Akcja z Josiem też nas wykończyła. I byłyśmy nad ranem, bo obudził mnie znów ten głos. Ale- było już trochę za późno – zaczął się szum samochodów (k. 5-6 ej) i już w ogóle nie mogłyśmy jej zlokalizować. W dzień, ani dzisiaj w nocy niestety głosu już nie było. Już nikt nie płakał. Nie, nie wstydzę się, jak mi zasugerowano, że powinnam – jest mi po prostu bardzo smutno i czuję raczej bezsilność. Moim wyborem jest życie jakie prowadzę – stąd nie mogę angażować się w problem bezdomności, tak, jak wiele innych osób. Bo to jest wybór bardzo poważny i jakby determinujący codzienność. I nie każdy się na to decyduje. Kanapa, fotel, ciepełko domowego zacisza – to symbole tych wyborów, które pewnie dotyczą wielu ludzi, ale o tym się nie mówi głośno. I chyba nie ma sensu o tym mówić głośno.
Dlatego też poczułam głęboką wdzięczność do tych właśnie osób, które godzinami stoją po nocach, łapią, leczą, dokarmiają, sterylizują, organizują – ich działania są nadzieją dla zwierząt. Wiem, jak są te osoby nieraz zmęczone, bo rozmawiałam o tym. Ale są też chyba świadome konsekwencji swoich wyborów . Być może jest to też kwestia pewnych warunków: tutaj przede wszystkim chodzi o zgodność w tej kwestii pozostałych członków rodziny. Bo reszta – pieniądze, których wciąż brak (mówię o leczeniu, karmie itd.), miejsce (wiem, z tym ciężko bywa), organizacja życia, (jeśli ktoś decyduje tylko o jakości swojego życia)- to są problemy i decyzje raczej osobiste. Ja np. nie mam możliwości podejmowania pewnych decyzji – nie mogę sobie ot tak przynieść do domu kolejnego zwierzaka. Nie mieszkam sama, a mój Tżet to nie Gucwiński (choć dobry z niego chłop, z mojego Tżeta, bo Gucwińskiego osobiście nie znam). Dlatego wyraziłam, pod wpływem może emocji, wdzięczność w stosunku do ludzi, którzy potrafią/mogą/chcą/mają możliwości dać coś więcej od siebie. Prawda jest taka, że załatwiają w tej materii sprawy za nas, za takich np. jak ja. Ponoć bez sensu jednak, że o tym napisałam, bo ludzie Ci nie pomagają słabszym dla poklasku. Więc przepraszam wszystkich, których ew. uraziłam swoją wypowiedzią, swoimi niepotrzebnymi (egzaltowanymi?) podziękowaniami - nie podejrzewam, że robicie to dla poklasku. Nie mnie to oceniać i ja w ogóle nie myślę tymi kategoriami. Chciałam powiedzieć coś ciepłego, wesprzeć, bo widzę, jaką robotę niektórzy odwalają.
Pisząc o „wygodnym życiu”, świecie chodziło mi o całokształt, nie o jednorazowy przypadek, ale o wybór, decyzję w ogóle. Bo tu na forum. jest wiele osób, które wybrały drogę, którą ja np. nie mogę/ nie chcę/ nie potrafię/ / może nie ten moment - iść. Takich jak ja jest pewnie najwięcej – więc nie dziwię się, że inni są przez to bardziej obciążeni i wszystko wygląda, tak, jak wygląda.
I tak to też wygląda to w moich oczach na dziś. Nie sądzę, że jestem osamotnionym przypadkiem. Być może nie powinnam o tej swojej rozterce (co z tym kotem) pisać. Bo wszyscy ten problem znają na wylot, a prawda jest taka, że jak nie powiesz/ nie napiszesz to tematu nie ma. Kiedy decydujesz się go poruszyć, wraz z czyjąś wyobraźnią, to musisz ponieść konsekwencje. I ja to przyjmuję. Nie pozostaję bez refleksji w tym temacie.
Życzę Wam wszystkim dużo sił, w tym co robicie. Pozdr. serd, mama
Gaja - ['] -09.06.2010 | Miya - ['] -05.05.2012 | Krzywy - ['] - 30.09.2012 | Niania - ['] - 19.01.2013 | Thaja - ['] - 04.02.2013 | Gaspar - ['] - 18.07.2013 | Kora - ['] - 21.06.2014
